Kilka miesięcy później
"Widzę, jak księżyc wstaje
I swe oblicze chmurzy,
Gromy i błyskawice,
I złą nam porę wróży.
Nie ruszaj w drogę nocą,
Tak się o ciebie boję,
Księżyc na niebie wstaje."
Dziewczyna odwróciła się w stronę okna i zajęła się oglądaniem chmur, które mozolnie sunęły po niebie, niczym okręty po bezkresnym morzu. Była strasznie zmęczona, bowiem do późna ślęczała nad wypracowaniem z francuskiego, a później gadała jeszcze z dwie godziny z Ann, która postanowiła zadzwonić, by opisać jej ostatnio obejrzany film. Westchnęła, walcząc z powiekami, by nie opadły.
Jak przez mgłę słyszała rozmowę jakiegoś pisarza, opisującego z zaangażowaniem swoją nową książkę. Nawet nie wiedziała do końca o czym był ten cały film, bo należał do takich, co nie możesz się nad nim skupić, nawet jeśli byś chciał. Wydaje ci się, że go oglądasz, że wiesz o czym w nim mówią, a gdy tylko mrugniesz, zapominasz o wszystkim. I im usilniej starasz się sobie przypomnieć, co przed chwilą obejrzałeś, to wspomnienie coraz szybciej znika.
Lucy położyła głowę na ławce, patrząc jak jakieś dwa ptaki szybują po niebie, co chwilę opadając w dół, by po chwili znów wznieść się w górę. Szybkie. Niezależne. Wolne. Myślała o tym, jak to jest mieć skrzydła. Jak to jest latać, patrzeć na wszystko z góry i szybować wśród chmur.
Westchnęła przeciągle.
Westchnęła przeciągle.
Nagle jakby całe niebo okryło się czernią, ptaki zaczęły opadać martwe na ziemię, drzewa w dole usychały, trawa poczerniała. Lucy poderwała głowę jak oparzona, patrząc na to wszystko szeroko otwartymi oczami. Otoczyła ją cisza, a gdy się rozejrzała, spostrzegła, że klasa zniknęła, wraz z nauczycielem i uczniami. Siedziała sama pośród czerni, która ją otoczyła, chciała ją pochłonąć, zmiażdżyć. Wstała, a krzesło upadło na podłogę z hukiem, który pośród tej ciszy rozległ się dziesięć razy głośniej. Zaczęła się obracać, czując, że brakuje jej tchu.
I nagle wśród ciemności coś się zmieniło. Lucy poczuła mrowienie na karku, więc zamarła, a w ciszy słychać było tylko jej oddech. Wydawało się, że nawet jej serce stanęło.
Obserwowano ją.
Odwróciła się powoli i najpierw nie zobaczyła nic, tylko jakieś mignięcie tuż przed sobą, ale po chwili zrozumiała, że to czyjeś oczy. Nic poza tym. Żadnego ciała, tylko ta ciemność i pośród niej czerwone oczy, które czujnie się jej przypatrywały. Niebezpieczeństwo. To słowo unosiło się obok niej, czuła je na sobie, czuła jak ją przytłacza tak samo, jak ta ciemność.
Zrobiła krok w przód, mimo iż wszystko w jej głowie krzyczało "STOP!". Oczy wpatrywały się w nią z uwagą, jak dzikie zwierze, które przygląda się myśliwemu, nim wyskoczy na niego z ukrycia. Lucy wyciągnęła przed siebie dłoń, nie wiedząc do końca dlaczego. Zrobiła kolejny krok i wtedy usłyszała głos. Cichy i groźny.
-Nie boisz się, mała? - zapytał, a ona zatrzymała się raptownie. Wtem pod oczami, pojawił się uśmiech. Lucy wciągnęła z sykiem powietrze. Uśmiech. Mroczny. Groźny. Szaleńczy. Znajomy.
Tym razem w czerwonych oczach zobaczyła rozbawienie, które nie było jednak w żadnym stopniu zbliżone do miłego rozweselenia, tylko do rozbawienia, które pojawia się w oczach mordercy, gdy jego ofiara zaczyna błagać o litość.
Tym razem w czerwonych oczach zobaczyła rozbawienie, które nie było jednak w żadnym stopniu zbliżone do miłego rozweselenia, tylko do rozbawienia, które pojawia się w oczach mordercy, gdy jego ofiara zaczyna błagać o litość.
Nagle z mroku wyłoniła się ręka, która powoli się do niej zbliżała. Jeszcze trochę i ją dosięgnie. Wciągnie ją w ten przerażający mrok. Jeszcze tylko trochę. Jeszcze tylko..
-Panno Harrison? Chyba sobie pani żartuje. Proszę wstać i to natychmiast. Panno Harrison! - Lucy poderwała głowę jak oparzona. Znajdowała się w swojej klasie, ludzie patrzyli na nią z uśmiechem, który pojawia się zawsze, gdy ktoś zrobi coś głupiego, film był zatrzymany, a nad nią, ze skrzyżowanymi rękami na piersi stał pan Brown. Dziewczyna powoli pozbywała się stanu otępienia, który pojawiał się zawsze, gdy się budziła, więc rozejrzała się zdezorientowana zastanawiając się, co się stało.
I wtedy sobie przypomniała. Zasnęła! Ale co jej się śniło? Nie pamiętała. Spojrzała powoli na pana Browna, którego noga już zaczynała wystukiwać wściekły rytm. Uśmiechnęła się nieśmiało.
-Czy jest jakiś problem? - zagadnęła, a w klasie rozległy się pojedyncze śmiechy. Pan Brown uśmiechnął się jakby nic się nie stało.
-Ależ oczywiście, że nie. Tak tylko się zastanawiam, jakie zadanie dodatkowe dać mojej ulubionej uczennicy. - odparł, a jego uśmiech był aż za serdeczny.
-Och, to chyba nie będzie konieczne. - powiedziała Lucy, a on uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Może wypracowanie dotyczące filmu, który z taką uwagą oglądałaś? - zaproponował, a inni uczniowie znów się zaśmiali. Pan Brown uciszył ich jednym spojrzeniem.
Na co dzień był spoko gościem, ale gdy ktoś nie uważał na jego lekcjach, zamieniał się w maszynę do tortur. To aż dziwne, że tyle kar mieściło się w jego głowie. Oczywiście normalnych kar, takich jak dodatkowe zadanie, koza, ale też inne, mniej przyjemne, takie jak sprzątanie wokół szkoły przez miesiąc, dyżur przy toaletach, czy tego typu rzeczy.
-A może tylko małe upomnienie? - zaoferowała, a on najpierw zaśmiał się, a potem od razu spoważniał.
-Wypracowanie. Pięć stron. Na jutro. - warknął i odszedł do biurka. Włączył film i znów zabrał się za swoją robotę, przerywając tylko na chwilę, by palcami pokazać najpierw swoje, a potem oczy Lucy, dając do zrozumienia, że ciągle ją obserwuje.
Lucy uśmiechnęła się do niego niewinnie, a w duchu klęła na siebie, na Ann, która postanowiła nie dać jej w nocy spać i na pana Browna, który chyba nie mógł żyć, bez męczenia biednych uczniów, takich jak ona. Wbiła wzrok w ekran, ale jej myśli nie zajmowały sceny z filmu. Błądziła w swojej podświadomości, szukając jakiegoś tropu, który wskazałby jej o czym śniła. Skupiła się na tym z całych sił, bowiem wydawało jej się, że ten sen był bardzo ważny.
Gdzieś w głębi umysłu słyszała coś jakby niewyraźne echo, zdanie, które raz było wyraźne, a później coraz cichsze i cichsze. Próbowała je uchwycić, ale jej nie wychodziło. Umykało jej, jak woda umyka między placami. Dopiero, gdy zadzwonił dzwonek kończący lekcje, a pan Brown przypomniał jej na forum całej klasy o dodatkowym zadaniu, udało jej się złapać to zdanie, które teraz powtarzało się wyraźnie pośród jej myśli cichym i groźnym głosem.
"Nie boisz się, mała?"
* * *
-Lucy! Ej, Lucy! - dziewczyna odwróciła się, trzymając już podpięte do telefonu słuchawki i zobaczyła Ann, która pędziła w jej stronę. Za nią szło kilku znajomych z jej klasy.
-Co jest, Ann? Kończysz dzisiaj wcześniej? - zapytała Lucy, gdy dziewczyna zatrzymała się przed nią. Ann skinęła głową i wyjaśniła, że pani Smith się rozchorowała i że cała jej klasa kończy godzinę wcześniej.
-Idziemy na miasto coś zjeść. Idziesz z nami? - zapytała i Lucy już miała się zgodzić, gdy przypomniała sobie jakże cudowną chwilę, w której pan Brown zadawał jej dodatkowe zadanie.
-Nie mogę. - mruknęła niechętnie. Ann uniosła brwi. - Zasnęłam na angielskim i Brown zadał mi pracę marzeń, czyli zadanie na pięć stron o jakimś filmie.
Ann wybuchnęła śmiechem i dźgnęła Lucy placem w żebra.
-Dobrze ci tak. - powiedziała rozbawiona.
-To twoja wina! Gdybyś nie zadzwoniła do mnie w środku nocy, nie byłabym śpiąca na lekcji. - warknęła tamta, marszcząc wściekle brwi. Ann uśmiechnęła się szeroko i już miała coś powiedzieć, gdy za nimi rozległ się głos:
-Idziemy, Ann? - zapytał jakiś chłopak z jej klasy, którego Lucy nie znała. Ann kiwnęła mu głową i znów spojrzała na przyjaciółkę.
-Wpadnę potem do ciebie, ok? - Lucy kiwnęła głową, a wtedy Ann się odwróciła i po chwili ona i jej przyjaciele byli już tylko niewyraźnymi kształtami. Lucy patrzyła za nimi przez chwilę, znów przeklinając w myślach pana Browna i te jego zadania, po czym włożyła słuchawki do uszu, naciągnęła kaptur na głowę i ruszyła w stronę domu.
W domu jak zawsze nie będzie nikogo, bo mama Lucy pracowała do późna jako lekarka, a jej ojciec wyjechał do Norwegii, także do pracy. Nie miała rodzeństwa, jeśli nie liczyć Ann, która dla Lucy była niemal jak siostra. Jednak dla niej nieobecność rodziców nie była problemem. Lubiła być sama, a za to nienawidziła przebywać z rodzicami. A raczej z tatą.
Poczuła dreszcz przemykający jej po plechach, więc pokręciła szybko głową, pozbywając się go ze swoich myśli.
Sapnęła, wchodząc na jedną z ruchliwszych ulic. Mijała ludzi, wsłuchując się w tekst piosenki, która akurat rozbrzmiewała jej w uszach. Zawsze włączała muzykę jak najgłośniej, ponieważ nie lubiła słyszeć tego całego gwaru rozmów, trąbienia samochodów, zapraszających do swoich sklepów sprzedawców, płaczu dzieci. Szła z pochyloną głową i rękami w kieszeniach, wyłączona na wszystko.
Nagle ktoś mocno uderzył ją w ramię, a ona zdała sobie sprawę, że przez swoją nieuwagę na kogoś wpadła. Zaklęła w myślach i wyciągając z ucha jedną słuchawkę, mruknęła:
-Przepraszam. - lecz nikt jej nie odpowiedział. Podniosła wzrok i ze zdziwieniem stwierdziła, że nikt się nie zatrzymał, nikt na nią nie patrzył, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Rozejrzała się, myśląc, że może jej się wydawało, gdy wśród tłumu zobaczyła oddalającą się, ciemną postać. Zamarła, ale postać zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Lucy stała pośród tłumu, całkowicie zdezorientowana, nie widząc, co się właściwie stało. Odwróciła się i ile sił w nogach pognała do domu. Musiało jej się wydawać. To niemożliwe. Nie widziała go od tego spotkania w kawiarni. Był tylko wspomnieniem, które za wszelką cenę chciała wyrzucić ze swoich myśli. Bowiem wtedy, w kawiarni zachowywał się dziwnie, a wszystko w niej krzyczało, że z nim jest coś nie tak. A na dodatek Ann twierdziła, że nikt podobny do opisu Lucy nie był wtedy w kawiarni.
Dobiegła do domu, otworzyła drzwi i wpadła do środka. Rzuciła plecak pod schody, po czym skierowała się do kuchni. Zaczęła chodzić tam i z powrotem nie wiedząc dlaczego tak panikuje. Zdawało jej się? A może ten chłopak obserwował ją cały ten czas? Czego chciał? Miała tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. W zasadzie, to w ogóle nie miała odpowiedzi, stwierdziła ponuro.
Podciągnęła się i usiadła na blacie, a myśli gnały po jej głowie jak szalone. Może naprawdę zaczynała mieć halucynacje? Może tak naprawdę nikt nie wpadł na nią na ulicy? Siedziała tak, machając nogami jeszcze przez chwilę, po czym zeskoczyła na ziemię i skierowała się do swojego pokoju. Chciała wziąć się za zadanie, ale w ogóle nie miała do tego głowy. Próbowała też czytać, ale i na to nie miała ochoty. W końcu się poddała i opadła na łóżko, opierając nogi o ścianę. Leżała tak długo, myśląc o tym chłopaku. Przecież ona nawet nie wiedziała jak on wygląda, a mimo to wtedy na ulicy poczuła, że to on na nią wpadł. Nie było mowy o pomyłce. Czuła w brzuchu denerwujące mrowienie, które przypominało jej o niepokoju, który czuła wtedy w kawiarni patrząc na chłopaka, który tak wybijał się z tłumu, a jednak był niewidoczny dla wszystkich oprócz niej.
Leżała tak, aż za oknem nie zrobiło się całkiem ciemno. Wpatrzyła się bezmyślnie w sufit, gdy nagle usłyszała dźwięk wiadomości. Sięgnęła po telefon i odczytała wiadomość od Ann "Wyjdź przede mnie pod kawiarnie". Lucy westchnęła i wstała posłusznie.
Ann często wyskakiwała z takimi wiadomościami, bo nie chciało jej się iść samej. Lucy założyła kurtkę i zbiegła po schodach, lecz przed drzwiami przystanęła. Czuła się niepewnie. A co jeśli ten chłopak ją śledził i teraz wie gdzie mieszka? Co jeśli pójdzie za nią, gdy wyjdzie i napadnie ją w jakimś zaułku? Pokręciła głową, besztając się w myślach. Zaczynasz popadać w paranoje, Lucy, opanuj się. Wyszła z domu, upewniła się czy na pewno zamknęła drzwi na klucz, po czym zbiegła po trzech schodkach i ruszyła ulicą, a z jej ust wydobywały się małe obłoczki pary przy każdym nerwowym oddechu.
* * *
Westchnęła rozdrażniona i spojrzała na wyświetlacz telefonu. 20;00. Rozejrzała się po ulicy, ale Ann nie było nigdzie widać. Niech no tylko się zjawi, pomyślała Lucy, wyliczając w myślach wszystkie obraźliwe przezwiska, których użyje, gdy tylko zobaczy przyjaciółkę. Odetchnęła, a jej oddech zamienił się w obłok pary. Było wyjątkowo zimno. Spojrzała w górę, na księżyc, który wydawał się być jakiś ciemniejszy niż zwykle, jakby pochłonął go mrok.
-Gdzie ty się podziewasz, Ann? - zapytała Lucy cicho, odwracając zaniepokojony wzrok od księżyca, chuchając w zimne dłonie i kopiąc kamyk, który potoczył się kawałek, by następnie znieruchomieć. Podeszła do niego i znów kopnęła, a on potoczył się do wejścia jednego z przejść prowadzących na skróty na przystanek autobusowy. Lucy znów podeszła, wydmuchując kolejny obłok pary i już miała kopnąć, gdy przed sobą usłyszała głosy.
Znieruchomiała i podniosła wzrok.
Gdzieś dalej w ciemności coś się poruszało, a jej się zdawało, że widzi dwie sylwetki ciemniejsze niż mrok. Już miała się odwrócić i zwiać, gdy usłyszała stamtąd jęk. Stłumiony, ale dosłyszalny. Zagryzła wargę i odwróciła się, by sprawdzić czy przypadkiem Ann nie nadchodzi, lecz przyjaciółki nie było nigdzie widać. Zacisnęła dłonie w pięści, odetchnęła głęboko i cichutko ruszyła w stronę tamtych cieni, trzymając się blisko ściany kamienicy. Wszystkie nerwy miała napięte, zmysły wyczulone na każdy najdrobniejszy ruch i dźwięk.
Gdy zbliżyła się o kilka kroków zobaczyła wyraźnie dwa wysokie cienie i jeden skulony między nimi. Lucy zrobiła krok w tamtą stronę, modląc się o to, by tych dwóch się nie odwróciło. Była już tak blisko, że widziała wyraźnie dwóch wysokich chłopaków i jednego skulonego między nimi i zasłaniającego głowę rękami. Nagle zdała sobie sprawę, że jeden z tych dwóch trzyma w dłoni metalową rurę. O Jezu Chryste! Trafiła na jakąś bijatykę! Zamarła, nie ważąc się nawet odetchnąć. Po co ona tu przylazła?! Chciała uderzyć się w twarz, ale oczywiście tego nie zrobiła.
Jeden z chłopaków - ten bez rury - zamachnął się nogą i kopnął leżącego w brzuch. Tamten stęknął słabo i skulił się jeszcze bardziej. Drugi chłopak zaśmiał się cicho, a następnie wymierzył tamtemu cios rurą, a coś nieprzyjemnie chrupnęło i ten odgłos rozbrzmiał w głowie Lucy jak gong. Leżący na ziemi człowiek się nie odezwał, a Lucy zorientowała się, że już nie trzyma rąk nad głową. Leżał nieruchomo, a przez głowę dziewczyny przemknęła myśl, że oni pobili go na śmierć. Tak mocno przygryzła wargę, że poczuła w ustach miedziany smak krwi.
Chłopak z rurą szturchnął leżącego czubkiem buta, a gdy tamten się nie poruszył, powiedział coś do towarzysza. Lucy zobaczyła jak ten wzrusza ramionami obojętnie. Zaczęła się cofać siłą powstrzymując się od biegu. W co ona się wplątała? Czy właśnie była świadkiem zabójstwa? Czy mogła to powstrzymać? Czy to przez nią, przez jej strach tamten człowiek zginął? Warga jej zadrżała, a przez całe ciało przebiegł zimny dreszcz.
Oddaliła się i już miała się puścić biegiem, gdy nagle kopnęła pustą puszkę po piwie. Puszka przeleciała zaskakująco długi dystans i odbiła się od ściany, wywołując przy tym taki hałas, że Lucy podskoczyła przerażona.
Podniosła wzrok i zobaczyła dwie pary oczu, które wpatrywały się w nią uważnie. Mimo iż już się bała, teraz była przerażona, bowiem te oczy świeciły. Wyglądały jak małe światełka w ciemności, jak oczy drapieżników, czających się w mroku by dopaść nieświadomą niczego ofiarę. Jedne były przerażająco niebieskie, a drugie... czerwone. Nagle chwycił ją tak mocny ból głowy, że krzyknęła cicho. Złapała się za włosy, a obrazy przelatywały jej przez głowę jak szalone. Otworzyła szeroko oczy, wpatrzona w niebo nad sobą, księżyc, który wydawał się być wielkim okiem, które patrzyło na nią szyderczo i gwiazdy mrugające złowieszczo.
Czerń. Ona sama pośród tej czerni. Martwe ptaki. Huk krzesła upadającego na podłogę. Czerwone oczy wpatrzone w nią z rozbawieniem. Szalony uśmiech. Ręka sięgająca po nią. Po Lucy.
"Nie boisz się, mała?"
Zachwiała się i tracąc równowagę, upadła na ziemię. Ból ustąpił, tak szybko jak się pojawił. Lucy oddychała płytko, wodząc naokoło rozbieganym wzrokiem. Co to było? Jakiś atak? Przez chwilę leżała oszołomiona na ziemi, a potem przypomniała sobie, gdzie się znajduje i co przed chwilą widziała. Podniosła głowę i zobaczyła przed sobą dwie pary stóp. Pisnęła przerażona i zaczęła się cofać do tyłu, a nad nią rozległ się śmiech. Podniosła wzrok i zobaczyła te oczy, wpatrzone w nią z uwagą i rozbawieniem.
-Nie, nie, nie. Proszę, nie. - szeptała , kręcąc głową, jakby oni byli tylko wytworem jej wyobraźni, a ona mogła ich w każdej chwili przepędzić.
Chłopak bez rury, z niebieskimi oczami podszedł do niej i chwyciwszy za włosy, pociągnął ją do góry. Krzyknęła, czując ogromny ból. Złapała go za rękę i próbowała się uwolnić od uścisku, ale na daremno. Jego ręce były jak imadła.
-Kim jesteś? - zapytał głosem cichym i groźnym, który rozbrzmiał jej w głowie echem.
-Puść mnie, proszę! - załkała, a łzy spływały jej po policzkach po części z przerażenia, po części z bólu. Chłopak zamachnął się i uderzył ją w twarz. Poczuła piekący ból na policzku. Krzyknęła, modląc się, by ktoś ją uratował, by ktoś usłyszał jej krzyk. Ann, gdzie jesteś?!
-Zadałem ci pytanie. - powiedział tym cichym głosem. Zaszlochała, a on kopnął ją w brzuch. Stęknęła, po czym zaniosła się kaszlem. Przycisnęła dłoń do ust, a gdy ją odsunęła, zobaczyła na palcach krew. W głowie jej się zakręciło.
-Nieładnie jest wtykać nos w nie swoje sprawy. - powiedział tamten, znów ją kopiąc, tym razem w bok. Wygięła się i splunęła krwią. Znów zakręciło jej się w głowie, a przed oczami zatańczyły jej mroczki. To koniec, pomyślała na wpół przytomna.
-Zostawiłbyś coś dla mnie, co? Nie cieszy mnie samo patrzenie. - mruknął ktoś za plecami jej kata. Tamten przewrócił oczami, co wydało się Lucy bardzo ludzkie. Lecz ktoś taki jak on nie mógł być człowiekiem. To potwór.
-Jak chcesz, to dołącz. Nikt cię przecież nie trzyma. - odwarknął niebieskooki. Za jego plecami rozległ się śmiech, a potem Lucy zobaczyła, jak ten drugi, chłopak z rurą, wyłania się zza pleców niebieskookiego. Rura spoczywała na jego ramieniu, jak kij bejsbolowy, a czerwone oczy świeciły w ciemności jak dwa płomienie.
Lucy dopiero teraz mu się przyjrzała, przymykając powieki, które stały się strasznie ciężkie. Lecz gdy chłopak na nią spojrzał, jej oczy otworzyły się szeroko. Wysoki. Czarne włosy, opadające na czoło i oczy. Czerwone oczy z jej snu. I ten uśmiech. Szaleńczy. Groźny. Ten sam, który widziała w kawiarni.
To był on.
Gdy spojrzał na nią, w jego oczach zabłysło zaskoczenie. Lecz szybko ustąpiło miejsca dzikiej radości. Uśmiechnął się szeroko, a jego zęby przywodziły na myśl kły jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Lucy zamarła, a jej warga zaczęła drżeć.
Chłopak uśmiechnął się jak obłąkany.
-To ty. - powiedział, a jego oczy zabłysły w ciemności morderczym blaskiem.
Lucy krzyknęła, wciąż łudząc się, że ktoś ją usłyszy.
Lucy uśmiechnęła się do niego niewinnie, a w duchu klęła na siebie, na Ann, która postanowiła nie dać jej w nocy spać i na pana Browna, który chyba nie mógł żyć, bez męczenia biednych uczniów, takich jak ona. Wbiła wzrok w ekran, ale jej myśli nie zajmowały sceny z filmu. Błądziła w swojej podświadomości, szukając jakiegoś tropu, który wskazałby jej o czym śniła. Skupiła się na tym z całych sił, bowiem wydawało jej się, że ten sen był bardzo ważny.
Gdzieś w głębi umysłu słyszała coś jakby niewyraźne echo, zdanie, które raz było wyraźne, a później coraz cichsze i cichsze. Próbowała je uchwycić, ale jej nie wychodziło. Umykało jej, jak woda umyka między placami. Dopiero, gdy zadzwonił dzwonek kończący lekcje, a pan Brown przypomniał jej na forum całej klasy o dodatkowym zadaniu, udało jej się złapać to zdanie, które teraz powtarzało się wyraźnie pośród jej myśli cichym i groźnym głosem.
"Nie boisz się, mała?"
* * *
-Lucy! Ej, Lucy! - dziewczyna odwróciła się, trzymając już podpięte do telefonu słuchawki i zobaczyła Ann, która pędziła w jej stronę. Za nią szło kilku znajomych z jej klasy.
-Co jest, Ann? Kończysz dzisiaj wcześniej? - zapytała Lucy, gdy dziewczyna zatrzymała się przed nią. Ann skinęła głową i wyjaśniła, że pani Smith się rozchorowała i że cała jej klasa kończy godzinę wcześniej.
-Idziemy na miasto coś zjeść. Idziesz z nami? - zapytała i Lucy już miała się zgodzić, gdy przypomniała sobie jakże cudowną chwilę, w której pan Brown zadawał jej dodatkowe zadanie.
-Nie mogę. - mruknęła niechętnie. Ann uniosła brwi. - Zasnęłam na angielskim i Brown zadał mi pracę marzeń, czyli zadanie na pięć stron o jakimś filmie.
Ann wybuchnęła śmiechem i dźgnęła Lucy placem w żebra.
-Dobrze ci tak. - powiedziała rozbawiona.
-To twoja wina! Gdybyś nie zadzwoniła do mnie w środku nocy, nie byłabym śpiąca na lekcji. - warknęła tamta, marszcząc wściekle brwi. Ann uśmiechnęła się szeroko i już miała coś powiedzieć, gdy za nimi rozległ się głos:
-Idziemy, Ann? - zapytał jakiś chłopak z jej klasy, którego Lucy nie znała. Ann kiwnęła mu głową i znów spojrzała na przyjaciółkę.
-Wpadnę potem do ciebie, ok? - Lucy kiwnęła głową, a wtedy Ann się odwróciła i po chwili ona i jej przyjaciele byli już tylko niewyraźnymi kształtami. Lucy patrzyła za nimi przez chwilę, znów przeklinając w myślach pana Browna i te jego zadania, po czym włożyła słuchawki do uszu, naciągnęła kaptur na głowę i ruszyła w stronę domu.
W domu jak zawsze nie będzie nikogo, bo mama Lucy pracowała do późna jako lekarka, a jej ojciec wyjechał do Norwegii, także do pracy. Nie miała rodzeństwa, jeśli nie liczyć Ann, która dla Lucy była niemal jak siostra. Jednak dla niej nieobecność rodziców nie była problemem. Lubiła być sama, a za to nienawidziła przebywać z rodzicami. A raczej z tatą.
Poczuła dreszcz przemykający jej po plechach, więc pokręciła szybko głową, pozbywając się go ze swoich myśli.
Sapnęła, wchodząc na jedną z ruchliwszych ulic. Mijała ludzi, wsłuchując się w tekst piosenki, która akurat rozbrzmiewała jej w uszach. Zawsze włączała muzykę jak najgłośniej, ponieważ nie lubiła słyszeć tego całego gwaru rozmów, trąbienia samochodów, zapraszających do swoich sklepów sprzedawców, płaczu dzieci. Szła z pochyloną głową i rękami w kieszeniach, wyłączona na wszystko.
Nagle ktoś mocno uderzył ją w ramię, a ona zdała sobie sprawę, że przez swoją nieuwagę na kogoś wpadła. Zaklęła w myślach i wyciągając z ucha jedną słuchawkę, mruknęła:
-Przepraszam. - lecz nikt jej nie odpowiedział. Podniosła wzrok i ze zdziwieniem stwierdziła, że nikt się nie zatrzymał, nikt na nią nie patrzył, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Rozejrzała się, myśląc, że może jej się wydawało, gdy wśród tłumu zobaczyła oddalającą się, ciemną postać. Zamarła, ale postać zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Lucy stała pośród tłumu, całkowicie zdezorientowana, nie widząc, co się właściwie stało. Odwróciła się i ile sił w nogach pognała do domu. Musiało jej się wydawać. To niemożliwe. Nie widziała go od tego spotkania w kawiarni. Był tylko wspomnieniem, które za wszelką cenę chciała wyrzucić ze swoich myśli. Bowiem wtedy, w kawiarni zachowywał się dziwnie, a wszystko w niej krzyczało, że z nim jest coś nie tak. A na dodatek Ann twierdziła, że nikt podobny do opisu Lucy nie był wtedy w kawiarni.
Dobiegła do domu, otworzyła drzwi i wpadła do środka. Rzuciła plecak pod schody, po czym skierowała się do kuchni. Zaczęła chodzić tam i z powrotem nie wiedząc dlaczego tak panikuje. Zdawało jej się? A może ten chłopak obserwował ją cały ten czas? Czego chciał? Miała tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. W zasadzie, to w ogóle nie miała odpowiedzi, stwierdziła ponuro.
Podciągnęła się i usiadła na blacie, a myśli gnały po jej głowie jak szalone. Może naprawdę zaczynała mieć halucynacje? Może tak naprawdę nikt nie wpadł na nią na ulicy? Siedziała tak, machając nogami jeszcze przez chwilę, po czym zeskoczyła na ziemię i skierowała się do swojego pokoju. Chciała wziąć się za zadanie, ale w ogóle nie miała do tego głowy. Próbowała też czytać, ale i na to nie miała ochoty. W końcu się poddała i opadła na łóżko, opierając nogi o ścianę. Leżała tak długo, myśląc o tym chłopaku. Przecież ona nawet nie wiedziała jak on wygląda, a mimo to wtedy na ulicy poczuła, że to on na nią wpadł. Nie było mowy o pomyłce. Czuła w brzuchu denerwujące mrowienie, które przypominało jej o niepokoju, który czuła wtedy w kawiarni patrząc na chłopaka, który tak wybijał się z tłumu, a jednak był niewidoczny dla wszystkich oprócz niej.
Leżała tak, aż za oknem nie zrobiło się całkiem ciemno. Wpatrzyła się bezmyślnie w sufit, gdy nagle usłyszała dźwięk wiadomości. Sięgnęła po telefon i odczytała wiadomość od Ann "Wyjdź przede mnie pod kawiarnie". Lucy westchnęła i wstała posłusznie.
Ann często wyskakiwała z takimi wiadomościami, bo nie chciało jej się iść samej. Lucy założyła kurtkę i zbiegła po schodach, lecz przed drzwiami przystanęła. Czuła się niepewnie. A co jeśli ten chłopak ją śledził i teraz wie gdzie mieszka? Co jeśli pójdzie za nią, gdy wyjdzie i napadnie ją w jakimś zaułku? Pokręciła głową, besztając się w myślach. Zaczynasz popadać w paranoje, Lucy, opanuj się. Wyszła z domu, upewniła się czy na pewno zamknęła drzwi na klucz, po czym zbiegła po trzech schodkach i ruszyła ulicą, a z jej ust wydobywały się małe obłoczki pary przy każdym nerwowym oddechu.
* * *
Westchnęła rozdrażniona i spojrzała na wyświetlacz telefonu. 20;00. Rozejrzała się po ulicy, ale Ann nie było nigdzie widać. Niech no tylko się zjawi, pomyślała Lucy, wyliczając w myślach wszystkie obraźliwe przezwiska, których użyje, gdy tylko zobaczy przyjaciółkę. Odetchnęła, a jej oddech zamienił się w obłok pary. Było wyjątkowo zimno. Spojrzała w górę, na księżyc, który wydawał się być jakiś ciemniejszy niż zwykle, jakby pochłonął go mrok.
-Gdzie ty się podziewasz, Ann? - zapytała Lucy cicho, odwracając zaniepokojony wzrok od księżyca, chuchając w zimne dłonie i kopiąc kamyk, który potoczył się kawałek, by następnie znieruchomieć. Podeszła do niego i znów kopnęła, a on potoczył się do wejścia jednego z przejść prowadzących na skróty na przystanek autobusowy. Lucy znów podeszła, wydmuchując kolejny obłok pary i już miała kopnąć, gdy przed sobą usłyszała głosy.
Znieruchomiała i podniosła wzrok.
Gdzieś dalej w ciemności coś się poruszało, a jej się zdawało, że widzi dwie sylwetki ciemniejsze niż mrok. Już miała się odwrócić i zwiać, gdy usłyszała stamtąd jęk. Stłumiony, ale dosłyszalny. Zagryzła wargę i odwróciła się, by sprawdzić czy przypadkiem Ann nie nadchodzi, lecz przyjaciółki nie było nigdzie widać. Zacisnęła dłonie w pięści, odetchnęła głęboko i cichutko ruszyła w stronę tamtych cieni, trzymając się blisko ściany kamienicy. Wszystkie nerwy miała napięte, zmysły wyczulone na każdy najdrobniejszy ruch i dźwięk.
Gdy zbliżyła się o kilka kroków zobaczyła wyraźnie dwa wysokie cienie i jeden skulony między nimi. Lucy zrobiła krok w tamtą stronę, modląc się o to, by tych dwóch się nie odwróciło. Była już tak blisko, że widziała wyraźnie dwóch wysokich chłopaków i jednego skulonego między nimi i zasłaniającego głowę rękami. Nagle zdała sobie sprawę, że jeden z tych dwóch trzyma w dłoni metalową rurę. O Jezu Chryste! Trafiła na jakąś bijatykę! Zamarła, nie ważąc się nawet odetchnąć. Po co ona tu przylazła?! Chciała uderzyć się w twarz, ale oczywiście tego nie zrobiła.
Jeden z chłopaków - ten bez rury - zamachnął się nogą i kopnął leżącego w brzuch. Tamten stęknął słabo i skulił się jeszcze bardziej. Drugi chłopak zaśmiał się cicho, a następnie wymierzył tamtemu cios rurą, a coś nieprzyjemnie chrupnęło i ten odgłos rozbrzmiał w głowie Lucy jak gong. Leżący na ziemi człowiek się nie odezwał, a Lucy zorientowała się, że już nie trzyma rąk nad głową. Leżał nieruchomo, a przez głowę dziewczyny przemknęła myśl, że oni pobili go na śmierć. Tak mocno przygryzła wargę, że poczuła w ustach miedziany smak krwi.
Chłopak z rurą szturchnął leżącego czubkiem buta, a gdy tamten się nie poruszył, powiedział coś do towarzysza. Lucy zobaczyła jak ten wzrusza ramionami obojętnie. Zaczęła się cofać siłą powstrzymując się od biegu. W co ona się wplątała? Czy właśnie była świadkiem zabójstwa? Czy mogła to powstrzymać? Czy to przez nią, przez jej strach tamten człowiek zginął? Warga jej zadrżała, a przez całe ciało przebiegł zimny dreszcz.
Oddaliła się i już miała się puścić biegiem, gdy nagle kopnęła pustą puszkę po piwie. Puszka przeleciała zaskakująco długi dystans i odbiła się od ściany, wywołując przy tym taki hałas, że Lucy podskoczyła przerażona.
Podniosła wzrok i zobaczyła dwie pary oczu, które wpatrywały się w nią uważnie. Mimo iż już się bała, teraz była przerażona, bowiem te oczy świeciły. Wyglądały jak małe światełka w ciemności, jak oczy drapieżników, czających się w mroku by dopaść nieświadomą niczego ofiarę. Jedne były przerażająco niebieskie, a drugie... czerwone. Nagle chwycił ją tak mocny ból głowy, że krzyknęła cicho. Złapała się za włosy, a obrazy przelatywały jej przez głowę jak szalone. Otworzyła szeroko oczy, wpatrzona w niebo nad sobą, księżyc, który wydawał się być wielkim okiem, które patrzyło na nią szyderczo i gwiazdy mrugające złowieszczo.
Czerń. Ona sama pośród tej czerni. Martwe ptaki. Huk krzesła upadającego na podłogę. Czerwone oczy wpatrzone w nią z rozbawieniem. Szalony uśmiech. Ręka sięgająca po nią. Po Lucy.
"Nie boisz się, mała?"
Zachwiała się i tracąc równowagę, upadła na ziemię. Ból ustąpił, tak szybko jak się pojawił. Lucy oddychała płytko, wodząc naokoło rozbieganym wzrokiem. Co to było? Jakiś atak? Przez chwilę leżała oszołomiona na ziemi, a potem przypomniała sobie, gdzie się znajduje i co przed chwilą widziała. Podniosła głowę i zobaczyła przed sobą dwie pary stóp. Pisnęła przerażona i zaczęła się cofać do tyłu, a nad nią rozległ się śmiech. Podniosła wzrok i zobaczyła te oczy, wpatrzone w nią z uwagą i rozbawieniem.
-Nie, nie, nie. Proszę, nie. - szeptała , kręcąc głową, jakby oni byli tylko wytworem jej wyobraźni, a ona mogła ich w każdej chwili przepędzić.
Chłopak bez rury, z niebieskimi oczami podszedł do niej i chwyciwszy za włosy, pociągnął ją do góry. Krzyknęła, czując ogromny ból. Złapała go za rękę i próbowała się uwolnić od uścisku, ale na daremno. Jego ręce były jak imadła.
-Kim jesteś? - zapytał głosem cichym i groźnym, który rozbrzmiał jej w głowie echem.
-Puść mnie, proszę! - załkała, a łzy spływały jej po policzkach po części z przerażenia, po części z bólu. Chłopak zamachnął się i uderzył ją w twarz. Poczuła piekący ból na policzku. Krzyknęła, modląc się, by ktoś ją uratował, by ktoś usłyszał jej krzyk. Ann, gdzie jesteś?!
-Zadałem ci pytanie. - powiedział tym cichym głosem. Zaszlochała, a on kopnął ją w brzuch. Stęknęła, po czym zaniosła się kaszlem. Przycisnęła dłoń do ust, a gdy ją odsunęła, zobaczyła na palcach krew. W głowie jej się zakręciło.
-Nieładnie jest wtykać nos w nie swoje sprawy. - powiedział tamten, znów ją kopiąc, tym razem w bok. Wygięła się i splunęła krwią. Znów zakręciło jej się w głowie, a przed oczami zatańczyły jej mroczki. To koniec, pomyślała na wpół przytomna.
-Zostawiłbyś coś dla mnie, co? Nie cieszy mnie samo patrzenie. - mruknął ktoś za plecami jej kata. Tamten przewrócił oczami, co wydało się Lucy bardzo ludzkie. Lecz ktoś taki jak on nie mógł być człowiekiem. To potwór.
-Jak chcesz, to dołącz. Nikt cię przecież nie trzyma. - odwarknął niebieskooki. Za jego plecami rozległ się śmiech, a potem Lucy zobaczyła, jak ten drugi, chłopak z rurą, wyłania się zza pleców niebieskookiego. Rura spoczywała na jego ramieniu, jak kij bejsbolowy, a czerwone oczy świeciły w ciemności jak dwa płomienie.
Lucy dopiero teraz mu się przyjrzała, przymykając powieki, które stały się strasznie ciężkie. Lecz gdy chłopak na nią spojrzał, jej oczy otworzyły się szeroko. Wysoki. Czarne włosy, opadające na czoło i oczy. Czerwone oczy z jej snu. I ten uśmiech. Szaleńczy. Groźny. Ten sam, który widziała w kawiarni.
To był on.
Gdy spojrzał na nią, w jego oczach zabłysło zaskoczenie. Lecz szybko ustąpiło miejsca dzikiej radości. Uśmiechnął się szeroko, a jego zęby przywodziły na myśl kły jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Lucy zamarła, a jej warga zaczęła drżeć.
Chłopak uśmiechnął się jak obłąkany.
-To ty. - powiedział, a jego oczy zabłysły w ciemności morderczym blaskiem.
Lucy krzyknęła, wciąż łudząc się, że ktoś ją usłyszy.
Witaj,
OdpowiedzUsuńJeśli chcesz szczerą recenzję swojego bloga, zgłoś się do nas
http://recenzowisko-blogow.blogspot.com/p/zamow.html?showComment=1430463983712
Pozdrawiamy, załoga receznowisko :)