niedziela, 5 czerwca 2016

Rozdział II ; Początek wszystkiego

"Miejmy otuchę! Ta tylko noc nęka,
Po której nigdy nie ma wznijść jutrzenka."


Lucy wpatrywała się z przerażeniem w chłopaka, który zbliżał się do niej z szerokim, wręcz szaleńczym uśmiechem na twarzy. Rurę, którą wcześniej trzymał na ramieniu teraz wlókł za sobą, a jej ostro zakończony koniec pozostawiał cienką kreskę na żwirze. Jego czerwone oczy błyszczały w ciemności. Lucy szarpała się, pieszcząc, ale uścisk niebieskookiego nie zelżał.
-Możesz ją puścić. - powiedział ten z rurą, a jego kompan spojrzał na niego z uniesionymi brwiami. 
-Mogę, ale nie muszę. - mruknął, mocniej szarpiąc ją za włosy. Krzyknęła, chwytając swoimi rękami jego dłoń i próbując rozluźnić uścisk, ale jego palce trzymały ją jak imadła. - Nie mam ochoty się bawić, a z resztą śpieszy mi się. Kończmy z nią i spadajmy. 
Lucy zaszlochała głośno, czując tak wielkie przerażenie, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyła. Nie bała się tak nawet, gdy w wieku ośmiu lat na wakacjach skakała z siedmiometrowej skały i zamiast do wody, trafiła na kamienie. Miała ogromne rozcięcie na udzie i straciła dużo krwi. Bała się, że zginie, co było wtedy bardzo możliwe. Jednak tamtego strachu nie można było nawet równać z tym, którego doświadczała teraz.
Czerwonooki westchnął znużony, odrywając wzrok od łkającej Lucy i przenosząc go na swojego kompana, który stał ze znudzoną miną i tylko w jego oczach malowała się wściekłość, której nie dostrzegało się w jego postawie.
-Skoro tak ci się spieszy, to idź. Szczerze to i tak mam już dość twojej ohydnej gęby na dzisiaj. - mruknął czerwonooki, a gość, który trzymał Lucy za włosy, uśmiechnął się półgębkiem.
-Skoro cię wkurzam, to może zostanę, żebyś się jeszcze trochę pomęczył. - syknął. Rozmawiali takimi tonami, jakby to była zwyczajna rozmowa dwóch znajomych przy kawie, a nie sprzeczka dwóch wariatów, którzy właśnie zabili człowieka i teraz chcieli zabić Lucy.
Dziewczyna jęczała co chwilę, czując ból w całym ciele. Niebieskooki nawet na nią nie spojrzał, tylko szarpnął ją za włosy jeszcze mocniej, a później zamachnął się ręką i uderzył ją w brzuch. Dziewczyna sapnęła, gdy uderzenie wycisnęło jej powietrze z płuc, po czym zaniosła się kaszlem. Jej kat puścił ją, a Lucy padła na ziemię, krztusząc się i charcząc. Krew płynęła dwiema cienkimi strużkami z jej ust na brodę. Dziewczyna chciała się podnieść, ale wtedy niebieskooki położył nogę na jej głowie i wcisnął jej twarz w ziemię, a ostre kamienie wbiły jej się w skórę. Lucy leżała bezwładnie, a głosy stojących nad nią chłopaków zlewały się w jedno wielkie buczenie. Dziewczynie szumiało w głowie, a przed oczami miała mroczki. Chłopak zabrał nogę, ale zaraz się zamachnął i kopnął ją w bok. Lucy jęknęła słabo, czując jak ból rozrywa całe jej ciało. Chciała wstać, albo chociaż się skulić, lecz nie miała już siły. Czuła, że to jej koniec.
I gdy tak leżała bezwładnie na ziemi ze wzrokiem tępo utkwionym w ścianie, myślała o tych wszystkich rzeczach, których jeszcze nie zdążyła zrobić. Pomyślała o wycieczce nad jezioro, nad które miała jechać z Ann. Pomyślała o książkach, które miała oddać do biblioteki, oraz o tym, że po drodze dałaby bezpańskiemu psu jedzenie, które co jakiś czas mu przynosiła. Pomyślała o tym, że jeszcze nigdy nie była na randce. Nigdy się nie zakochała. Myślała o Ann, która pewnie czeka na nią obok kawiarni, która jest blisko, ale w tym przypadku za daleko. Myślała o tych wszystkich bezużytecznych rzeczach wiedząc, że nigdy nie nastąpią.
Samotna łza powoli spłynęła po jej policzku.
-...tylko załatw to szybko. I racz przyjść, bo nie mam ochoty wysłuchiwać jak Dan się pluje z twojego powodu i zawraca mi dupę, że mam cię sprowadzić. - do głowy Lucy przedarł się głos niebieskookiego, ale słowa jakoś do niej nie docierały. Przelatywały przez jej głowę i mieszały się między sobą, tak, że nie potrafiła ich zrozumieć.
-Nie przyjdę. Mam lepsze rzeczy do roboty, a mam wrażenie, że lubisz wysłuchiwać wykładów Dana. - odparł czerwonooki, a Lucy usłyszała w jego głosie wesołość, ale i zniecierpliwienie. No tak, chce mnie zabić jak najszybciej, a tamten najwyraźniej chce go pomęczyć i każe mu czekać. Ale on też chce mnie zabić, więc to bez różnicy, pomyślała Lucy, przymykając oczy. Teraz czuła w sobie tylko pustkę. Nawet strach gdzieś zniknął. Dryfowała w ciszy i ciemności, jakby znajdowała się na dnie oceanu. Nie docierał do niej żaden dźwięk, nie było światła. Była sama i tylko gdzieś obok wyczuwała obecność tych dwóch, jakby byli rekinami, które tylko czekają, by ją złapać i rozszarpać.
-Pieprz się. - rzucił niebieskooki, a Lucy wydawało się, że jego głos dochodzi z daleka, jakby chłopak gdzieś szedł. A może to tylko kolejne omamy?
Nagle ktoś obrócił ją na plecy, a ona zobaczyła nad sobą ciemne chmury, które przysłoniły gwiazdy. Ciemność. Brak jakiegokolwiek światła. Niczym niezmącona cisza zwiastująca niebezpieczeństwo. Poczuła uścisk na szyi i po chwili ktoś podniósł ją na nogi, a ona zaczęła się dusić. Ostatnimi siłami złapała drżącymi dłońmi za trzymające ją ręce i próbowała je odjąć od swojej szyi. Spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na swojego oprawce, spodziewając się niebieskookiego, ale to był ten drugi. Lucy poczuła przerażenie, które na nowo budziło się w jej piersi na widok tych czerwonych oczu, wpatrzonych w nią z uwagą.
-Nie mdlej mi tu, mała. Jeszcze nie skończyliśmy zabawy. - powiedział, trochę rozluźniając uścisk, by nie zemdlała. Jego głos wwiercał jej się w uszy, budząc w niej panikę. Twarz miała nienaturalnie bladą, oczy szeroko otwarte, przerażone, usta rozchylone i drżące. Przelotnie zauważyła, że niebieskooki faktycznie zniknął. Była teraz sama z chłopakiem, który uśmiechnął się tym szalonym uśmiechem, a potem rzucił nią na ziemię. Przeturlała się i znieruchomiała, dysząc ciężko. Czuła ogromny ból w piersi przy każdym oddechu i pomyślała, że pewnie ma złamane żebra.
Podniosła się na drżących rękach i zaczęła iść na czworakach przed siebie, chcąc uciec od tego wariata. Jednak on ruszył za nią powoli, patrząc na jej wysiłki z rozbawieniem w oczach.
-Jesteś naprawdę głupia, by tak beztrosko mieszać się w to wszystko. - rzucił i stanął jej na nogę całym ciężarem swojego ciała. Lucy krzyknęła, słysząc odgłos łamanej kości. Ból przeszył jej i tak już zmasakrowane ciało. Krzyczała, nie mając odwagi spojrzeć na swoją nogę. Łzy płynęły jej po policzkach, zostawiając po sobie mokre ścieżki, podczas gdy ona zacisnęła zęby i znów ruszyła przed siebie, modląc się o to, by ktoś w końcu ją usłyszał i uratował.
-Pewnie poczułaś ulgę, gdy Alec sobie poszedł, ale muszę cię powiadomić, że ja jestem o wiele gorszy od niego. - usłyszała za sobą rozbawiony głos. Jęknęła, czując jak krew szumi jej w uszach od tego przerażenia. Serce waliło jej w piersi, gdy sunęła po ziemi, ciągnąc za sobą złamaną nogę. Już prawie. Znajdowała się u wylotu zaułka, ale przez mgłę, która się pojawiła, prawie nic nie było widać.
-Wyglądasz naprawdę żałośnie. Niedobrze mi, gdy na ciebie patrzę. - rzucił czerwonooki i po chwili wbił rurę w ziemię tuż obok jej głowy. Znieruchomiała, wiedząc, że jeśli się poruszy, tym razem rura wbije się w nią. Chłopak kucnął obok niej, chwycił ją za brodę, boleśnie wbijając w nią palce i uniósł jej twarz. Lucy spojrzała na niego przerażona, a wtedy on zamachnął się i uderzył ją w twarz.
-Na co się gapisz? - zapytał, podczas gdy ona starała się nie zemdleć. Jeśliby odpłynęła, nie miałaby już żadnej szansy na ucieczkę. Teraz te szanse wynosiły jakieś jeden na milion, ale zawsze pozostawał ten jeden procent.
Chłopak przekrzywił głowę, patrząc na nią uważnie. Widząc jej zmasakrowane ciało, przerażenie w oczach, drżące dłonie i żałosne położenie, uśmiechnął się. To wszystko było takie głupie, że aż zabawne. Ludzie zawsze zachowywali się w takich sytuacjach dokładnie tak samo. Płacz, krzyki, jęki, prośby o ratunek albo o zbawienie. I zawsze beznadziejne próby ucieczki, które były całkiem bezcelowe.
Lucy podniosła się znów i zaczęła powoli sunąć przed siebie, czując wielkie zmęczenie. Strach, płacz, krzyki i ból wyczerpały wszystkie jej siły. Chłopak patrzył na jej wysiłki z niesmakiem na twarzy. Nienawidził takiego uporu. Mogłaby już się poddać, pomyślał, ale z drugiej strony zapewniała mu więcej zabawy. Wstał i podniósł rurę z ziemi, zastanawiając się, po ilu uderzeniach dziewczyna padnie na ziemie niezdolna się ruszyć z bólu.
Lucy parła naprzód i wtem zobaczyła w tej całej mgle coś leżącego pod ścianą. Wyglądało jak duży kamień. Może gdyby go podniosła, mogłaby ogłuszyć chłopaka, który był gdzieś za nią i pewnie przygotowywał się do zabicia jej. Przesunęła się w tamtą stronę, lecz po chwili zamarła. To nie był kamień, tylko ptak. Martwy ptak, który pewnie w locie uderzył w ścianę i padł. Jego czarne oczy, patrzyły na nią martwą pustką. Lucy zadrżała, czując jeszcze większe przerażenie. Odwróciła wzrok, zdając sobie sprawę, że jeśli czegoś nie zrobi to zginie i zostanie tu martwa jak ten ptak. Chłopak za nią był nienaturalnie cicho, co przerażało Lucy bardziej niż to, gdy mówił. Nie słyszała nawet kroków jego stóp, jakby teraz był duchem, który sunie w powietrzu.
Poczuła ciężar na plecach, a po chwili przy uchu usłyszała cichy szept.
-Lepiej uważaj na to, co robisz, bo twoja głupota może cię zabić. - wpatrywała się przed siebie jak zamurowana, czując na szyi zimne ostrze noża, które trzymał ten chłopak. Nie wiedziała skąd go wziął, ale teraz to nie było ważne. Chłopak uśmiechnął się z ustami przy jej uchu.
I właśnie w tej chwili Lucy usłyszała tak dobrze jej znany głos. Ulga wybuchła w niej jak wulkan i zalała ją całą, wyciskając z jej oczu nowe łzy, tym razem nie spowodowane strachem.
-Lucy?! Lucy, jesteś tu?! - Ann najwyraźniej była bardzo blisko zaułka. Wystarczyło tylko krzyknąć, a by mnie usłyszała, pomyślała, ale wtem ostrze mocniej zacisnęło się na jej gardle. Zamarła, zdając sobie sprawę, że nawet jeśli Ann ją usłyszy, to chłopak bez problemu zdąży ją zabić przed jej przyjściem.
-Ciekawe, że twoje życie zależy tylko od jednego ruchu mojej ręki, prawda? - usłyszała przy uchu jego głos, a wszystkie włoski zjeżyły się jej na karku. Chłopak znów się uśmiechnął, czując jej strach, jakby ten ulatniał się z jej ciała ku niebu, tworząc mgłę wokół nich.
-Ann mnie znajdzie. - szepnęła Lucy z pewnością, czując łzy spływające jej po policzkach. Chłopak spojrzał na nią najpierw lekko zaskoczony pewnością w jej głosie, a potem zirytowany tym, że się odezwała. W każdym razie nie spodziewał się takiej odpowiedzi, a nie lubił być zaskakiwany.
Przycisnął ostrze mocniej, a wtedy z płytkiego rozcięcia wypłynęło trochę krwi. W zamyśleniu patrzył na strużkę czerwieni pozostawiającą krwawą ścieżkę na skórze dziewczyny.
-Możliwe, ale wtedy będziesz już martwa. - odparł lekko znudzonym tonem. Ta zabawa zaczynała go już męczyć. Zobaczył jak dziewczyna zaciska drżące dłonie. Naprawdę go denerwowała, tym swoim głupim zachowaniem. Płacz i krzyki niczego nie zmienią w jej sytuacji.
-Nie zabijesz mnie. - szepnęła drżącym głosem. - Nie.. nie możesz.
Chłopak spojrzał na nią z nieskrywanym rozbawieniem. No proszę, co za zaskakujący obrót zdarzeń, pomyślał. Lucy zaciskała dłonie w pięści, wbijając paznokcie w skórę. To co mówiła nie było prawdą. Po prostu chciała jakoś zyskać na czasie. Słyszała gdzieś blisko głos Ann, który ciągle ją nawoływał. Chłopak uśmiechnął się, gdy wstąpiła w niego nowa energia.
-No proszę. Jak odważnie. Powiedz mi, nie boisz się, mała? - zapytał, a Lucy otworzyła szeroko oczy, bo ten głos był taki sam, jak w jej śnie. Rozbawiony, ale też groźny. Nim jednak zdążyła odpowiedzieć, zobaczyła u wylotu zaułka jakąś postać, która przez mgłę była zniekształcona. Serce Lucy zabiło mocniej, gdy poznała po postawie, że to Ann.
-Lucy? - zawołała, idąc w jej stronę.
Dziewczyna już miała jej odkrzyknąć, pewna, że ten gość już nie zdąży zrobić jej krzywdy, gdy poczuła jak lodowaty dreszcz przebiega jej po plecach. Nie był spowodowany jakimś ruchem chłopaka, tylko wziął się jakby z niej. Gdzieś wewnątrz czuła, że nie może się ruszyć, ani odezwać.
Chłopak pochylił się nad nią, muskając jej włosy oddechem, który znów zjeżył jej włoski na karku.
-Do zobaczenia w mroku. - usłyszała szept, który zmroził ją do szpiku kości. Zamknęła oczy, wiedząc, że to już jej koniec. Lecz nagle uścisk na jej plecach zelżał, a ostrze zniknęło z jej szyi. Odwróciła się powoli, lecz za nią nikogo nie było. Otworzyła szeroko oczy, wpatrzona w mrok, a niedowierzanie mieszało się u niej ze strachem i ulgą.
-Lucy? Lucy, co ty tutaj robisz? - usłyszała nad sobą głos Ann. - Um, Lucy? Leżenie na ziemi w jakimś zaułku nie należy do normalnych zajęć.
Chciała się podnieść i ją wyściskać, ale wtedy ból przeszył całe jej ciało. Krzyknęła, niezdolna zrobić niczego poza tym. Ból promieniował w całym jej ciele, nie pozwalał jej się ruszyć. Czuła jak rozrywa ją od środka, niszczy ją całą. Krew huczała jej w głowie, a serce waliło jak szalone. Każdy oddech sprawiał jej trudność, a zapuchnięta twarz parzyła.
Zobaczyła nad sobą zaniepokojoną Ann.
-Lucy, co ty odwalasz? - zapytała, a Lucy miała ochotę krzyknąć na nią, że jest idiotką skoro nie widzi jej ran, ale nie mogła wydobyć z siebie słów. Skuliła się, a Ann pochyliła się nad nią teraz już naprawdę zmartwiona.
-Lucy? Lucy, słyszysz mnie? Co jest? Lucy! - potrząsnęła nią, a wtedy Lucy przeszył ból, który kolejną falą rozszedł się po jej ciele. Ann, nie widzisz, że umieram?! chciała krzyknąć, ale nie mogła. Zamknęła oczy, a przez jej głowę przemknęła myśl, że gdyby ten chłopak ją zabił, nie musiałaby tak cierpieć.
Słyszała nad sobą Ann, ale nie rozróżniała słów. Siły całkowicie ją opuściły, więc znieruchomiała, poddając się. Walczyła tak długo, by nie zemdleć, ale teraz już nie mogła. Nie mogła nawet ruszyć palcem. Krzyki Ann docierały do niej stłumione, jakby była pod wodą, a Ann krzyczała do niej z powierzchni.
Uchyliła odrobinę powieki i gdzieś w ciemności nad sobą dostrzegła czerwony błysk. Mogło jej się wydawać, ale tego i niczego potem już nie pamiętała. Zemdlała.


* * *


Otworzyła oczy, a przerażająco jasny blask ją oślepił. Zamrugała kilka razy, a gdy jej wzrok już przyzwyczaił się do jasności, zdała sobie sprawę, że nie jest w domu. Przekręciła głowę na bok i zobaczyła, że znajduje się w jakimś białym pokoju, którego w ogóle nie znała. Dopiero po chwili zrozumiała, że to pokój szpitalny.
Rozejrzała się, próbując przypomnieć sobie dlaczego się tu znalazła. Obok łóżka, w którym leżała, stała mała szafka, na której ktoś zostawił kwiaty w wazonie. Były to piękne, czerwone róże, ale Lucy nie wiedziała, skąd się tu wzięły. Przez otwarte okno wpadł podmuch wiatru, przynosząc do dziewczyny zapach kwiatów. Chciała usiąść, ale poczuła ukłucie w ręce więc spojrzała w dół i zobaczyła, że z jej nadgarstka sterczy wenflon. Wzdrygnęła się z obrzydzeniem i odwróciła wzrok, czując, że zbiera jej się na wymioty. Od wenflonu biegła cienka rurka do woreczka zawieszonego na stojaku, który stał obok jej łóżka. Lucy zdziwiło to, że potrzebowała kroplówki. Czyżby długo była nieprzytomna? Co się właściwie stało?
-Lucy! - dziewczyna drgnęła zaskoczona i odwróciła głowę w stronę głosu. Do pokoju właśnie wpadła Ann, a za nią mama Lucy i jakiś mężczyzna. Sądząc po białym kitlu i stetoskopie na szyi, był lekarzem.
Lucy spojrzała na nich wszystkich z zaskoczeniem, nie wiedząc dlaczego mama i Ann patrzą na nią ze strachem, jakby bały się, że zaraz będzie miała jakiś atak. Doktor odchrząknął, więc spojrzała na niego, a on uśmiechnął się lekko.
-Cieszę się, że się obudziłaś. - powiedział, podchodząc do niej.
-Ile byłam nieprzytomna? I co się właściwie stało, że się tu znalazłam? - zapytała Lucy, a on spojrzał na nią zaskoczony. Ann zza jego pleców rzucała jej zaniepokojone spojrzenia. Do piersi przyciskała papierową torbę, zagryzając wargę.
-Nie pamiętasz, co się wydarzyło? - pokręciła głową, a on przyjrzał jej się zamyślony. Okulary, zsunęły mu się na czubek nosa, więc je poprawił. Gdy Lucy mu się bardziej przyjrzała, stwierdziła, że jest całkiem młody jak na lekarza. Mógł mieć dwadzieścia parę lat, nie więcej. - No cóż, to trochę niefortunne, bo ja także nie wiem. Twoja mama przywiozła cię tutaj dwa dni temu, nieprzytomną, ale bez żadnych urazów. Było niemal tak, jakbyś zapadła w sen, z którego nie możesz się obudzić. My też nie daliśmy rady. Obudziłaś się dopiero teraz. Liczyłem, że może pamiętasz co się stało, ale twój zanik pamięci może być skutkiem pourazowym. Jednak trudno to stwierdzić, bo twoja przyjaciółka twierdzi, że gdy cię znalazła, leżałaś w jakimś zaułku i wiłaś się, krzycząc z bólu, a gdy przywieźli cię do szpitala, nie miałaś żadnych ran.
Lucy patrzyła na niego w osłupieniu. Słowa, które wypowiedział dzwoniły jej w głowie. "Było niemal tak, jakbyś zapadła w sen, z którego nie możesz się obudzić"."Nie miałaś żadnych ran". "Zanik pamięci". Ale przecież pamiętała. Pamiętała, ale te wspomnienia czaiły się gdzieś w głębi jej umysłu, jakby nie były gotowe, by się ujawnić. A może to ona nie chciała do nich wracać? Wbiła wzrok w swoje dłonie, starając się przypomnieć sobie, co się wtedy stało. Pamiętała ciemność, blask księżyca i mruganie gwiazd, które wtedy wydało jej się złowrogie, ból, przeszywający jej ciało i ten cichy szept, który był jak szelest liści poruszanych przez wiatr. I jeszcze czerwony błysk, który budził w niej lęk.
Wzdrygnęła się i rozejrzała po pokoju, nagle zaniepokojona. Naprzeciwko niej stał lekarz, który teraz przeglądał jakieś kartki, pod oknem Ann patrzyła na nią z niepokojem, mama zmieniała różom wodę, pochylając się nad małą umywalką znajdującą się w kącie pokoju, co chwilę zerkając zaniepokojona na córkę, koło drzwi stał jakiś chłopak... Lucy drgnęła jak spoliczkowana, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
Opierał się plecami o ścianę przy drzwiach z rękami w kieszeniach spodni. Był wysoki i szczupły, oraz cały ubrany na czarno. Miał na sobie czarne trampki, czarne spodnie ze srebrnym łańcuszkiem zwisającym luźno przy boku, oraz czarną bluzę z kapturem, który teraz miał nasunięty na twarz. Lucy z niewiadomych powodów poczuła przerażenie na jego widok. Zacisnęła dłonie na kołdrze, nie mogąc oderwać wzroku od nieznajomego.
Chłopak podniósł głowę, a ona zobaczyła pod kapturem jego twarz. Zamarła, a wspomnienia z tamtej nocy zaczęły napływać do jej głowy tak jakby widok chłopaka odblokował w niej pamięć. Ale teraz już nie chciała pamiętać. Tego bólu i przerażenia.
Chłopak uśmiechnął się do niej tym szerokim i groźnym uśmiechem, od którego przeszły ją ciarki. Później zobaczyła jego oczy, ale tym razem były inne. Jednolicie czarne, jakby źrenice złączyły się z tęczówkami. Gdyby nie białka, wyglądałby jak jakiś niebezpieczny owad. Gdy jego wzrok zwarł się z jej, w jego oczach pojawił się czerwony błysk. Było to tylko mignięcie, ale wystarczyło, by Lucy przeszył lęk. Przekrzywił głowę jak ptak, przyglądając się jej, a czarne włosy opadły mu na czoło. Zsunął kaptur z głowy a ona dostrzegła, że jego włosy były dłuższe niż myślała, teraz spięte z tyłu głowy. Kilka kosmyków jednak wydostało się i teraz opadało mu na oczy. Co on tu robił? Dlaczego stał w tym pokoju, jak gdyby nigdy nic? Ręce Lucy zaczęły drżeć, więc zacisnęła je w pięści.
Musi powiadomić lekarza. Prócz niej nikt nie zauważył chłopaka, bo wszyscy stali tyłem do niego. A on stał tam i przyglądał się jej z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Odwróciła się do lekarza, modląc się, by głos jej nie zadrżał, lecz w tym momencie chłopak się poruszył. Wyprostował się, a z jego twarzy zniknęło rozbawienie. Teraz patrzył na nią ostrzegawczo, z cichą groźbą w oczach.
Lucy zamarła, a z jej gardła wydobył się cichy jęk. Doktor spojrzał na nią zaniepokojony.
-Lucy? Wszystko w porządku? - zapytał, a ona pokręciła głową. Ciągle patrzyła na chłopaka, więc lekarz też spojrzał w tym samym kierunku.  Jednak jego wzrok był pusty, jakby nie dostrzegał obcego, stojącego pod ścianą. Lucy spojrzała na niego z niedowierzaniem i już miała powiedzieć, że najwyraźniej jest idiotą, gdy usłyszała cichy śmiech dochodzący od drzwi. Spojrzała na chłopaka, a on lekko pokręcił głową i przystawił palec do ust, przekrzywiając głowę jak ptak, a w jego oczach widziała głód.
-Lucy? Coś się stało? - powtórzył lekarz, znów na nią patrząc. Zagryzła wargę i odwróciła się do niego. Powoli pokręciła głową, z całej siły starając się powstrzymać drżenie rąk.
-Nie. Wszystko w porządku. - odparła, czując na sobie drwiące spojrzenie chłopaka. Strach krążył w jej żyłach, całkowicie wypierając z nich krew. Lekarz pokiwał głową, zadowolony. Najwyraźniej przez chwilę myślał, że zwariowałam, pomyślała Lucy. Bo może tak właśnie było.
-No dobrze. Musze iść sprawdzić co u innych pacjentów, ale później wrócę sprawdzić jak się czujesz. Teraz odpoczywaj. - powiedział lekarz, a gdy Lucy kiwnęła głową, spojrzał na mamę Lucy i Ann. - Proszę nie męczyć za bardzo Lucy, dobrze? Na pewno chce odpocząć.
Gdy wychodził, chłopak stojący przy drzwiach spojrzał na niego kpiąco. Lucy odwróciła od niego przerażony wzrok, próbując sobie wmówić, że on zaraz zniknie. Że jest tylko halucynacją. Wzięła drżący oddech, a Ann podbiegła do niej i mocno ją wyściskała. Zatonęła w jej objęciach i mimo iż zacisnęła z całej siły powieki, to łzy przerażenia i szoku i tak spłynęły jej po policzkach.