niedziela, 5 czerwca 2016

Rozdział II ; Początek wszystkiego

"Miejmy otuchę! Ta tylko noc nęka,
Po której nigdy nie ma wznijść jutrzenka."


Lucy wpatrywała się z przerażeniem w chłopaka, który zbliżał się do niej z szerokim, wręcz szaleńczym uśmiechem na twarzy. Rurę, którą wcześniej trzymał na ramieniu teraz wlókł za sobą, a jej ostro zakończony koniec pozostawiał cienką kreskę na żwirze. Jego czerwone oczy błyszczały w ciemności. Lucy szarpała się, pieszcząc, ale uścisk niebieskookiego nie zelżał.
-Możesz ją puścić. - powiedział ten z rurą, a jego kompan spojrzał na niego z uniesionymi brwiami. 
-Mogę, ale nie muszę. - mruknął, mocniej szarpiąc ją za włosy. Krzyknęła, chwytając swoimi rękami jego dłoń i próbując rozluźnić uścisk, ale jego palce trzymały ją jak imadła. - Nie mam ochoty się bawić, a z resztą śpieszy mi się. Kończmy z nią i spadajmy. 
Lucy zaszlochała głośno, czując tak wielkie przerażenie, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyła. Nie bała się tak nawet, gdy w wieku ośmiu lat na wakacjach skakała z siedmiometrowej skały i zamiast do wody, trafiła na kamienie. Miała ogromne rozcięcie na udzie i straciła dużo krwi. Bała się, że zginie, co było wtedy bardzo możliwe. Jednak tamtego strachu nie można było nawet równać z tym, którego doświadczała teraz.
Czerwonooki westchnął znużony, odrywając wzrok od łkającej Lucy i przenosząc go na swojego kompana, który stał ze znudzoną miną i tylko w jego oczach malowała się wściekłość, której nie dostrzegało się w jego postawie.
-Skoro tak ci się spieszy, to idź. Szczerze to i tak mam już dość twojej ohydnej gęby na dzisiaj. - mruknął czerwonooki, a gość, który trzymał Lucy za włosy, uśmiechnął się półgębkiem.
-Skoro cię wkurzam, to może zostanę, żebyś się jeszcze trochę pomęczył. - syknął. Rozmawiali takimi tonami, jakby to była zwyczajna rozmowa dwóch znajomych przy kawie, a nie sprzeczka dwóch wariatów, którzy właśnie zabili człowieka i teraz chcieli zabić Lucy.
Dziewczyna jęczała co chwilę, czując ból w całym ciele. Niebieskooki nawet na nią nie spojrzał, tylko szarpnął ją za włosy jeszcze mocniej, a później zamachnął się ręką i uderzył ją w brzuch. Dziewczyna sapnęła, gdy uderzenie wycisnęło jej powietrze z płuc, po czym zaniosła się kaszlem. Jej kat puścił ją, a Lucy padła na ziemię, krztusząc się i charcząc. Krew płynęła dwiema cienkimi strużkami z jej ust na brodę. Dziewczyna chciała się podnieść, ale wtedy niebieskooki położył nogę na jej głowie i wcisnął jej twarz w ziemię, a ostre kamienie wbiły jej się w skórę. Lucy leżała bezwładnie, a głosy stojących nad nią chłopaków zlewały się w jedno wielkie buczenie. Dziewczynie szumiało w głowie, a przed oczami miała mroczki. Chłopak zabrał nogę, ale zaraz się zamachnął i kopnął ją w bok. Lucy jęknęła słabo, czując jak ból rozrywa całe jej ciało. Chciała wstać, albo chociaż się skulić, lecz nie miała już siły. Czuła, że to jej koniec.
I gdy tak leżała bezwładnie na ziemi ze wzrokiem tępo utkwionym w ścianie, myślała o tych wszystkich rzeczach, których jeszcze nie zdążyła zrobić. Pomyślała o wycieczce nad jezioro, nad które miała jechać z Ann. Pomyślała o książkach, które miała oddać do biblioteki, oraz o tym, że po drodze dałaby bezpańskiemu psu jedzenie, które co jakiś czas mu przynosiła. Pomyślała o tym, że jeszcze nigdy nie była na randce. Nigdy się nie zakochała. Myślała o Ann, która pewnie czeka na nią obok kawiarni, która jest blisko, ale w tym przypadku za daleko. Myślała o tych wszystkich bezużytecznych rzeczach wiedząc, że nigdy nie nastąpią.
Samotna łza powoli spłynęła po jej policzku.
-...tylko załatw to szybko. I racz przyjść, bo nie mam ochoty wysłuchiwać jak Dan się pluje z twojego powodu i zawraca mi dupę, że mam cię sprowadzić. - do głowy Lucy przedarł się głos niebieskookiego, ale słowa jakoś do niej nie docierały. Przelatywały przez jej głowę i mieszały się między sobą, tak, że nie potrafiła ich zrozumieć.
-Nie przyjdę. Mam lepsze rzeczy do roboty, a mam wrażenie, że lubisz wysłuchiwać wykładów Dana. - odparł czerwonooki, a Lucy usłyszała w jego głosie wesołość, ale i zniecierpliwienie. No tak, chce mnie zabić jak najszybciej, a tamten najwyraźniej chce go pomęczyć i każe mu czekać. Ale on też chce mnie zabić, więc to bez różnicy, pomyślała Lucy, przymykając oczy. Teraz czuła w sobie tylko pustkę. Nawet strach gdzieś zniknął. Dryfowała w ciszy i ciemności, jakby znajdowała się na dnie oceanu. Nie docierał do niej żaden dźwięk, nie było światła. Była sama i tylko gdzieś obok wyczuwała obecność tych dwóch, jakby byli rekinami, które tylko czekają, by ją złapać i rozszarpać.
-Pieprz się. - rzucił niebieskooki, a Lucy wydawało się, że jego głos dochodzi z daleka, jakby chłopak gdzieś szedł. A może to tylko kolejne omamy?
Nagle ktoś obrócił ją na plecy, a ona zobaczyła nad sobą ciemne chmury, które przysłoniły gwiazdy. Ciemność. Brak jakiegokolwiek światła. Niczym niezmącona cisza zwiastująca niebezpieczeństwo. Poczuła uścisk na szyi i po chwili ktoś podniósł ją na nogi, a ona zaczęła się dusić. Ostatnimi siłami złapała drżącymi dłońmi za trzymające ją ręce i próbowała je odjąć od swojej szyi. Spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na swojego oprawce, spodziewając się niebieskookiego, ale to był ten drugi. Lucy poczuła przerażenie, które na nowo budziło się w jej piersi na widok tych czerwonych oczu, wpatrzonych w nią z uwagą.
-Nie mdlej mi tu, mała. Jeszcze nie skończyliśmy zabawy. - powiedział, trochę rozluźniając uścisk, by nie zemdlała. Jego głos wwiercał jej się w uszy, budząc w niej panikę. Twarz miała nienaturalnie bladą, oczy szeroko otwarte, przerażone, usta rozchylone i drżące. Przelotnie zauważyła, że niebieskooki faktycznie zniknął. Była teraz sama z chłopakiem, który uśmiechnął się tym szalonym uśmiechem, a potem rzucił nią na ziemię. Przeturlała się i znieruchomiała, dysząc ciężko. Czuła ogromny ból w piersi przy każdym oddechu i pomyślała, że pewnie ma złamane żebra.
Podniosła się na drżących rękach i zaczęła iść na czworakach przed siebie, chcąc uciec od tego wariata. Jednak on ruszył za nią powoli, patrząc na jej wysiłki z rozbawieniem w oczach.
-Jesteś naprawdę głupia, by tak beztrosko mieszać się w to wszystko. - rzucił i stanął jej na nogę całym ciężarem swojego ciała. Lucy krzyknęła, słysząc odgłos łamanej kości. Ból przeszył jej i tak już zmasakrowane ciało. Krzyczała, nie mając odwagi spojrzeć na swoją nogę. Łzy płynęły jej po policzkach, zostawiając po sobie mokre ścieżki, podczas gdy ona zacisnęła zęby i znów ruszyła przed siebie, modląc się o to, by ktoś w końcu ją usłyszał i uratował.
-Pewnie poczułaś ulgę, gdy Alec sobie poszedł, ale muszę cię powiadomić, że ja jestem o wiele gorszy od niego. - usłyszała za sobą rozbawiony głos. Jęknęła, czując jak krew szumi jej w uszach od tego przerażenia. Serce waliło jej w piersi, gdy sunęła po ziemi, ciągnąc za sobą złamaną nogę. Już prawie. Znajdowała się u wylotu zaułka, ale przez mgłę, która się pojawiła, prawie nic nie było widać.
-Wyglądasz naprawdę żałośnie. Niedobrze mi, gdy na ciebie patrzę. - rzucił czerwonooki i po chwili wbił rurę w ziemię tuż obok jej głowy. Znieruchomiała, wiedząc, że jeśli się poruszy, tym razem rura wbije się w nią. Chłopak kucnął obok niej, chwycił ją za brodę, boleśnie wbijając w nią palce i uniósł jej twarz. Lucy spojrzała na niego przerażona, a wtedy on zamachnął się i uderzył ją w twarz.
-Na co się gapisz? - zapytał, podczas gdy ona starała się nie zemdleć. Jeśliby odpłynęła, nie miałaby już żadnej szansy na ucieczkę. Teraz te szanse wynosiły jakieś jeden na milion, ale zawsze pozostawał ten jeden procent.
Chłopak przekrzywił głowę, patrząc na nią uważnie. Widząc jej zmasakrowane ciało, przerażenie w oczach, drżące dłonie i żałosne położenie, uśmiechnął się. To wszystko było takie głupie, że aż zabawne. Ludzie zawsze zachowywali się w takich sytuacjach dokładnie tak samo. Płacz, krzyki, jęki, prośby o ratunek albo o zbawienie. I zawsze beznadziejne próby ucieczki, które były całkiem bezcelowe.
Lucy podniosła się znów i zaczęła powoli sunąć przed siebie, czując wielkie zmęczenie. Strach, płacz, krzyki i ból wyczerpały wszystkie jej siły. Chłopak patrzył na jej wysiłki z niesmakiem na twarzy. Nienawidził takiego uporu. Mogłaby już się poddać, pomyślał, ale z drugiej strony zapewniała mu więcej zabawy. Wstał i podniósł rurę z ziemi, zastanawiając się, po ilu uderzeniach dziewczyna padnie na ziemie niezdolna się ruszyć z bólu.
Lucy parła naprzód i wtem zobaczyła w tej całej mgle coś leżącego pod ścianą. Wyglądało jak duży kamień. Może gdyby go podniosła, mogłaby ogłuszyć chłopaka, który był gdzieś za nią i pewnie przygotowywał się do zabicia jej. Przesunęła się w tamtą stronę, lecz po chwili zamarła. To nie był kamień, tylko ptak. Martwy ptak, który pewnie w locie uderzył w ścianę i padł. Jego czarne oczy, patrzyły na nią martwą pustką. Lucy zadrżała, czując jeszcze większe przerażenie. Odwróciła wzrok, zdając sobie sprawę, że jeśli czegoś nie zrobi to zginie i zostanie tu martwa jak ten ptak. Chłopak za nią był nienaturalnie cicho, co przerażało Lucy bardziej niż to, gdy mówił. Nie słyszała nawet kroków jego stóp, jakby teraz był duchem, który sunie w powietrzu.
Poczuła ciężar na plecach, a po chwili przy uchu usłyszała cichy szept.
-Lepiej uważaj na to, co robisz, bo twoja głupota może cię zabić. - wpatrywała się przed siebie jak zamurowana, czując na szyi zimne ostrze noża, które trzymał ten chłopak. Nie wiedziała skąd go wziął, ale teraz to nie było ważne. Chłopak uśmiechnął się z ustami przy jej uchu.
I właśnie w tej chwili Lucy usłyszała tak dobrze jej znany głos. Ulga wybuchła w niej jak wulkan i zalała ją całą, wyciskając z jej oczu nowe łzy, tym razem nie spowodowane strachem.
-Lucy?! Lucy, jesteś tu?! - Ann najwyraźniej była bardzo blisko zaułka. Wystarczyło tylko krzyknąć, a by mnie usłyszała, pomyślała, ale wtem ostrze mocniej zacisnęło się na jej gardle. Zamarła, zdając sobie sprawę, że nawet jeśli Ann ją usłyszy, to chłopak bez problemu zdąży ją zabić przed jej przyjściem.
-Ciekawe, że twoje życie zależy tylko od jednego ruchu mojej ręki, prawda? - usłyszała przy uchu jego głos, a wszystkie włoski zjeżyły się jej na karku. Chłopak znów się uśmiechnął, czując jej strach, jakby ten ulatniał się z jej ciała ku niebu, tworząc mgłę wokół nich.
-Ann mnie znajdzie. - szepnęła Lucy z pewnością, czując łzy spływające jej po policzkach. Chłopak spojrzał na nią najpierw lekko zaskoczony pewnością w jej głosie, a potem zirytowany tym, że się odezwała. W każdym razie nie spodziewał się takiej odpowiedzi, a nie lubił być zaskakiwany.
Przycisnął ostrze mocniej, a wtedy z płytkiego rozcięcia wypłynęło trochę krwi. W zamyśleniu patrzył na strużkę czerwieni pozostawiającą krwawą ścieżkę na skórze dziewczyny.
-Możliwe, ale wtedy będziesz już martwa. - odparł lekko znudzonym tonem. Ta zabawa zaczynała go już męczyć. Zobaczył jak dziewczyna zaciska drżące dłonie. Naprawdę go denerwowała, tym swoim głupim zachowaniem. Płacz i krzyki niczego nie zmienią w jej sytuacji.
-Nie zabijesz mnie. - szepnęła drżącym głosem. - Nie.. nie możesz.
Chłopak spojrzał na nią z nieskrywanym rozbawieniem. No proszę, co za zaskakujący obrót zdarzeń, pomyślał. Lucy zaciskała dłonie w pięści, wbijając paznokcie w skórę. To co mówiła nie było prawdą. Po prostu chciała jakoś zyskać na czasie. Słyszała gdzieś blisko głos Ann, który ciągle ją nawoływał. Chłopak uśmiechnął się, gdy wstąpiła w niego nowa energia.
-No proszę. Jak odważnie. Powiedz mi, nie boisz się, mała? - zapytał, a Lucy otworzyła szeroko oczy, bo ten głos był taki sam, jak w jej śnie. Rozbawiony, ale też groźny. Nim jednak zdążyła odpowiedzieć, zobaczyła u wylotu zaułka jakąś postać, która przez mgłę była zniekształcona. Serce Lucy zabiło mocniej, gdy poznała po postawie, że to Ann.
-Lucy? - zawołała, idąc w jej stronę.
Dziewczyna już miała jej odkrzyknąć, pewna, że ten gość już nie zdąży zrobić jej krzywdy, gdy poczuła jak lodowaty dreszcz przebiega jej po plecach. Nie był spowodowany jakimś ruchem chłopaka, tylko wziął się jakby z niej. Gdzieś wewnątrz czuła, że nie może się ruszyć, ani odezwać.
Chłopak pochylił się nad nią, muskając jej włosy oddechem, który znów zjeżył jej włoski na karku.
-Do zobaczenia w mroku. - usłyszała szept, który zmroził ją do szpiku kości. Zamknęła oczy, wiedząc, że to już jej koniec. Lecz nagle uścisk na jej plecach zelżał, a ostrze zniknęło z jej szyi. Odwróciła się powoli, lecz za nią nikogo nie było. Otworzyła szeroko oczy, wpatrzona w mrok, a niedowierzanie mieszało się u niej ze strachem i ulgą.
-Lucy? Lucy, co ty tutaj robisz? - usłyszała nad sobą głos Ann. - Um, Lucy? Leżenie na ziemi w jakimś zaułku nie należy do normalnych zajęć.
Chciała się podnieść i ją wyściskać, ale wtedy ból przeszył całe jej ciało. Krzyknęła, niezdolna zrobić niczego poza tym. Ból promieniował w całym jej ciele, nie pozwalał jej się ruszyć. Czuła jak rozrywa ją od środka, niszczy ją całą. Krew huczała jej w głowie, a serce waliło jak szalone. Każdy oddech sprawiał jej trudność, a zapuchnięta twarz parzyła.
Zobaczyła nad sobą zaniepokojoną Ann.
-Lucy, co ty odwalasz? - zapytała, a Lucy miała ochotę krzyknąć na nią, że jest idiotką skoro nie widzi jej ran, ale nie mogła wydobyć z siebie słów. Skuliła się, a Ann pochyliła się nad nią teraz już naprawdę zmartwiona.
-Lucy? Lucy, słyszysz mnie? Co jest? Lucy! - potrząsnęła nią, a wtedy Lucy przeszył ból, który kolejną falą rozszedł się po jej ciele. Ann, nie widzisz, że umieram?! chciała krzyknąć, ale nie mogła. Zamknęła oczy, a przez jej głowę przemknęła myśl, że gdyby ten chłopak ją zabił, nie musiałaby tak cierpieć.
Słyszała nad sobą Ann, ale nie rozróżniała słów. Siły całkowicie ją opuściły, więc znieruchomiała, poddając się. Walczyła tak długo, by nie zemdleć, ale teraz już nie mogła. Nie mogła nawet ruszyć palcem. Krzyki Ann docierały do niej stłumione, jakby była pod wodą, a Ann krzyczała do niej z powierzchni.
Uchyliła odrobinę powieki i gdzieś w ciemności nad sobą dostrzegła czerwony błysk. Mogło jej się wydawać, ale tego i niczego potem już nie pamiętała. Zemdlała.


* * *


Otworzyła oczy, a przerażająco jasny blask ją oślepił. Zamrugała kilka razy, a gdy jej wzrok już przyzwyczaił się do jasności, zdała sobie sprawę, że nie jest w domu. Przekręciła głowę na bok i zobaczyła, że znajduje się w jakimś białym pokoju, którego w ogóle nie znała. Dopiero po chwili zrozumiała, że to pokój szpitalny.
Rozejrzała się, próbując przypomnieć sobie dlaczego się tu znalazła. Obok łóżka, w którym leżała, stała mała szafka, na której ktoś zostawił kwiaty w wazonie. Były to piękne, czerwone róże, ale Lucy nie wiedziała, skąd się tu wzięły. Przez otwarte okno wpadł podmuch wiatru, przynosząc do dziewczyny zapach kwiatów. Chciała usiąść, ale poczuła ukłucie w ręce więc spojrzała w dół i zobaczyła, że z jej nadgarstka sterczy wenflon. Wzdrygnęła się z obrzydzeniem i odwróciła wzrok, czując, że zbiera jej się na wymioty. Od wenflonu biegła cienka rurka do woreczka zawieszonego na stojaku, który stał obok jej łóżka. Lucy zdziwiło to, że potrzebowała kroplówki. Czyżby długo była nieprzytomna? Co się właściwie stało?
-Lucy! - dziewczyna drgnęła zaskoczona i odwróciła głowę w stronę głosu. Do pokoju właśnie wpadła Ann, a za nią mama Lucy i jakiś mężczyzna. Sądząc po białym kitlu i stetoskopie na szyi, był lekarzem.
Lucy spojrzała na nich wszystkich z zaskoczeniem, nie wiedząc dlaczego mama i Ann patrzą na nią ze strachem, jakby bały się, że zaraz będzie miała jakiś atak. Doktor odchrząknął, więc spojrzała na niego, a on uśmiechnął się lekko.
-Cieszę się, że się obudziłaś. - powiedział, podchodząc do niej.
-Ile byłam nieprzytomna? I co się właściwie stało, że się tu znalazłam? - zapytała Lucy, a on spojrzał na nią zaskoczony. Ann zza jego pleców rzucała jej zaniepokojone spojrzenia. Do piersi przyciskała papierową torbę, zagryzając wargę.
-Nie pamiętasz, co się wydarzyło? - pokręciła głową, a on przyjrzał jej się zamyślony. Okulary, zsunęły mu się na czubek nosa, więc je poprawił. Gdy Lucy mu się bardziej przyjrzała, stwierdziła, że jest całkiem młody jak na lekarza. Mógł mieć dwadzieścia parę lat, nie więcej. - No cóż, to trochę niefortunne, bo ja także nie wiem. Twoja mama przywiozła cię tutaj dwa dni temu, nieprzytomną, ale bez żadnych urazów. Było niemal tak, jakbyś zapadła w sen, z którego nie możesz się obudzić. My też nie daliśmy rady. Obudziłaś się dopiero teraz. Liczyłem, że może pamiętasz co się stało, ale twój zanik pamięci może być skutkiem pourazowym. Jednak trudno to stwierdzić, bo twoja przyjaciółka twierdzi, że gdy cię znalazła, leżałaś w jakimś zaułku i wiłaś się, krzycząc z bólu, a gdy przywieźli cię do szpitala, nie miałaś żadnych ran.
Lucy patrzyła na niego w osłupieniu. Słowa, które wypowiedział dzwoniły jej w głowie. "Było niemal tak, jakbyś zapadła w sen, z którego nie możesz się obudzić"."Nie miałaś żadnych ran". "Zanik pamięci". Ale przecież pamiętała. Pamiętała, ale te wspomnienia czaiły się gdzieś w głębi jej umysłu, jakby nie były gotowe, by się ujawnić. A może to ona nie chciała do nich wracać? Wbiła wzrok w swoje dłonie, starając się przypomnieć sobie, co się wtedy stało. Pamiętała ciemność, blask księżyca i mruganie gwiazd, które wtedy wydało jej się złowrogie, ból, przeszywający jej ciało i ten cichy szept, który był jak szelest liści poruszanych przez wiatr. I jeszcze czerwony błysk, który budził w niej lęk.
Wzdrygnęła się i rozejrzała po pokoju, nagle zaniepokojona. Naprzeciwko niej stał lekarz, który teraz przeglądał jakieś kartki, pod oknem Ann patrzyła na nią z niepokojem, mama zmieniała różom wodę, pochylając się nad małą umywalką znajdującą się w kącie pokoju, co chwilę zerkając zaniepokojona na córkę, koło drzwi stał jakiś chłopak... Lucy drgnęła jak spoliczkowana, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
Opierał się plecami o ścianę przy drzwiach z rękami w kieszeniach spodni. Był wysoki i szczupły, oraz cały ubrany na czarno. Miał na sobie czarne trampki, czarne spodnie ze srebrnym łańcuszkiem zwisającym luźno przy boku, oraz czarną bluzę z kapturem, który teraz miał nasunięty na twarz. Lucy z niewiadomych powodów poczuła przerażenie na jego widok. Zacisnęła dłonie na kołdrze, nie mogąc oderwać wzroku od nieznajomego.
Chłopak podniósł głowę, a ona zobaczyła pod kapturem jego twarz. Zamarła, a wspomnienia z tamtej nocy zaczęły napływać do jej głowy tak jakby widok chłopaka odblokował w niej pamięć. Ale teraz już nie chciała pamiętać. Tego bólu i przerażenia.
Chłopak uśmiechnął się do niej tym szerokim i groźnym uśmiechem, od którego przeszły ją ciarki. Później zobaczyła jego oczy, ale tym razem były inne. Jednolicie czarne, jakby źrenice złączyły się z tęczówkami. Gdyby nie białka, wyglądałby jak jakiś niebezpieczny owad. Gdy jego wzrok zwarł się z jej, w jego oczach pojawił się czerwony błysk. Było to tylko mignięcie, ale wystarczyło, by Lucy przeszył lęk. Przekrzywił głowę jak ptak, przyglądając się jej, a czarne włosy opadły mu na czoło. Zsunął kaptur z głowy a ona dostrzegła, że jego włosy były dłuższe niż myślała, teraz spięte z tyłu głowy. Kilka kosmyków jednak wydostało się i teraz opadało mu na oczy. Co on tu robił? Dlaczego stał w tym pokoju, jak gdyby nigdy nic? Ręce Lucy zaczęły drżeć, więc zacisnęła je w pięści.
Musi powiadomić lekarza. Prócz niej nikt nie zauważył chłopaka, bo wszyscy stali tyłem do niego. A on stał tam i przyglądał się jej z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Odwróciła się do lekarza, modląc się, by głos jej nie zadrżał, lecz w tym momencie chłopak się poruszył. Wyprostował się, a z jego twarzy zniknęło rozbawienie. Teraz patrzył na nią ostrzegawczo, z cichą groźbą w oczach.
Lucy zamarła, a z jej gardła wydobył się cichy jęk. Doktor spojrzał na nią zaniepokojony.
-Lucy? Wszystko w porządku? - zapytał, a ona pokręciła głową. Ciągle patrzyła na chłopaka, więc lekarz też spojrzał w tym samym kierunku.  Jednak jego wzrok był pusty, jakby nie dostrzegał obcego, stojącego pod ścianą. Lucy spojrzała na niego z niedowierzaniem i już miała powiedzieć, że najwyraźniej jest idiotą, gdy usłyszała cichy śmiech dochodzący od drzwi. Spojrzała na chłopaka, a on lekko pokręcił głową i przystawił palec do ust, przekrzywiając głowę jak ptak, a w jego oczach widziała głód.
-Lucy? Coś się stało? - powtórzył lekarz, znów na nią patrząc. Zagryzła wargę i odwróciła się do niego. Powoli pokręciła głową, z całej siły starając się powstrzymać drżenie rąk.
-Nie. Wszystko w porządku. - odparła, czując na sobie drwiące spojrzenie chłopaka. Strach krążył w jej żyłach, całkowicie wypierając z nich krew. Lekarz pokiwał głową, zadowolony. Najwyraźniej przez chwilę myślał, że zwariowałam, pomyślała Lucy. Bo może tak właśnie było.
-No dobrze. Musze iść sprawdzić co u innych pacjentów, ale później wrócę sprawdzić jak się czujesz. Teraz odpoczywaj. - powiedział lekarz, a gdy Lucy kiwnęła głową, spojrzał na mamę Lucy i Ann. - Proszę nie męczyć za bardzo Lucy, dobrze? Na pewno chce odpocząć.
Gdy wychodził, chłopak stojący przy drzwiach spojrzał na niego kpiąco. Lucy odwróciła od niego przerażony wzrok, próbując sobie wmówić, że on zaraz zniknie. Że jest tylko halucynacją. Wzięła drżący oddech, a Ann podbiegła do niej i mocno ją wyściskała. Zatonęła w jej objęciach i mimo iż zacisnęła z całej siły powieki, to łzy przerażenia i szoku i tak spłynęły jej po policzkach.

czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział I ; Księżyc wstaje

Kilka miesięcy później


"Widzę, jak księżyc wstaje
I swe oblicze chmurzy,
Gromy i błyskawice,
I złą nam porę wróży.
Nie ruszaj w drogę nocą,
Tak się o ciebie boję,
Księżyc na niebie wstaje."


Lucy wpatrywała się bezmyślnie przed siebie, podpierając brodę na ręce i usilnie starając się nie zasnąć. Ogólnie lekcje pana Browna nie były nudne, ale dzisiaj ich nauczyciel angielskiego miał coś ważnego do zrobienia, więc włączył im mega nudny film, a sam usiadł za biurkiem, biorąc się za swoją robotę i tylko czasami patrzył po twarzach uczniów, aby się upewnić czy aby nie zasnęli.
Dziewczyna odwróciła się w stronę okna i zajęła się oglądaniem chmur, które mozolnie sunęły po niebie, niczym okręty po bezkresnym morzu. Była strasznie zmęczona, bowiem do późna ślęczała nad wypracowaniem z francuskiego, a później gadała jeszcze z dwie godziny z Ann, która postanowiła zadzwonić, by opisać jej ostatnio obejrzany film. Westchnęła, walcząc z powiekami, by nie opadły. 
Jak przez mgłę słyszała rozmowę jakiegoś pisarza, opisującego z zaangażowaniem swoją nową książkę. Nawet nie wiedziała do końca o czym był ten cały film, bo należał do takich, co nie możesz się nad nim skupić, nawet jeśli byś chciał. Wydaje ci się, że go oglądasz, że wiesz o czym w nim mówią, a gdy tylko mrugniesz, zapominasz o wszystkim. I im usilniej starasz się sobie przypomnieć, co przed chwilą obejrzałeś, to wspomnienie coraz szybciej znika. 
Lucy położyła głowę na ławce, patrząc jak jakieś dwa ptaki szybują po niebie, co chwilę opadając w dół, by po chwili znów wznieść się w górę. Szybkie. Niezależne. Wolne. Myślała o tym, jak to jest mieć skrzydła. Jak to jest latać, patrzeć na wszystko z góry i szybować wśród chmur.
Westchnęła przeciągle.
Nagle jakby całe niebo okryło się czernią, ptaki zaczęły opadać martwe na ziemię, drzewa w dole usychały, trawa poczerniała. Lucy poderwała głowę jak oparzona, patrząc na to wszystko szeroko otwartymi oczami. Otoczyła ją cisza, a gdy się rozejrzała, spostrzegła, że klasa zniknęła, wraz z nauczycielem i uczniami. Siedziała sama pośród czerni, która ją otoczyła, chciała ją pochłonąć, zmiażdżyć. Wstała, a krzesło upadło na podłogę z hukiem, który pośród tej ciszy rozległ się dziesięć razy głośniej. Zaczęła się obracać, czując, że brakuje jej tchu. 
I nagle wśród ciemności coś się zmieniło. Lucy poczuła mrowienie na karku, więc zamarła, a w ciszy słychać było tylko jej oddech. Wydawało się, że nawet jej serce stanęło. 
Obserwowano ją. 
Odwróciła się powoli i najpierw nie zobaczyła nic, tylko jakieś mignięcie tuż przed sobą, ale po chwili zrozumiała, że to czyjeś oczy. Nic poza tym. Żadnego ciała, tylko ta ciemność i pośród niej czerwone oczy, które czujnie się jej przypatrywały. Niebezpieczeństwo. To słowo unosiło się obok niej, czuła je na sobie, czuła jak ją przytłacza tak samo, jak ta ciemność.
Zrobiła krok w przód, mimo iż wszystko w jej głowie krzyczało "STOP!". Oczy wpatrywały się w nią z uwagą, jak dzikie zwierze, które przygląda się myśliwemu, nim wyskoczy na niego z ukrycia. Lucy wyciągnęła przed siebie dłoń, nie wiedząc do końca dlaczego. Zrobiła kolejny krok i wtedy usłyszała głos. Cichy i groźny. 
-Nie boisz się, mała? - zapytał, a ona zatrzymała się raptownie. Wtem pod oczami, pojawił się uśmiech. Lucy wciągnęła z sykiem powietrze. Uśmiech. Mroczny. Groźny. Szaleńczy. Znajomy.
Tym razem w czerwonych oczach zobaczyła rozbawienie, które nie było jednak w żadnym stopniu zbliżone do miłego rozweselenia, tylko do rozbawienia, które pojawia się w oczach mordercy, gdy jego ofiara zaczyna błagać o litość. 
Nagle z mroku wyłoniła się ręka, która powoli się do niej zbliżała. Jeszcze trochę i ją dosięgnie. Wciągnie ją w ten przerażający mrok. Jeszcze tylko trochę. Jeszcze tylko..
-Panno Harrison? Chyba sobie pani żartuje. Proszę wstać i to natychmiast. Panno Harrison! - Lucy poderwała głowę jak oparzona. Znajdowała się w swojej klasie, ludzie patrzyli na nią z uśmiechem, który pojawia się zawsze, gdy ktoś zrobi coś głupiego, film był zatrzymany, a nad nią, ze skrzyżowanymi rękami na piersi stał pan Brown. Dziewczyna powoli pozbywała się stanu otępienia, który pojawiał się zawsze, gdy się budziła, więc rozejrzała się zdezorientowana zastanawiając się, co się stało. 
I wtedy sobie przypomniała. Zasnęła! Ale co jej się śniło? Nie pamiętała. Spojrzała powoli na pana Browna, którego noga już zaczynała wystukiwać wściekły rytm. Uśmiechnęła się nieśmiało. 
-Czy jest jakiś problem? - zagadnęła, a w klasie rozległy się pojedyncze śmiechy. Pan Brown uśmiechnął się jakby nic się nie stało. 
-Ależ oczywiście, że nie. Tak tylko się zastanawiam, jakie zadanie dodatkowe dać mojej ulubionej uczennicy. - odparł, a jego uśmiech był aż za serdeczny. 
-Och, to chyba nie będzie konieczne. - powiedziała Lucy, a on uśmiechnął się jeszcze szerzej. 
-Może wypracowanie dotyczące filmu, który z taką uwagą oglądałaś? - zaproponował, a inni uczniowie znów się zaśmiali. Pan Brown uciszył ich jednym spojrzeniem. 
Na co dzień był spoko gościem, ale gdy ktoś nie uważał na jego lekcjach, zamieniał się w maszynę do tortur. To aż dziwne, że tyle kar mieściło się w jego głowie. Oczywiście normalnych kar, takich jak dodatkowe zadanie, koza, ale też inne, mniej przyjemne, takie jak sprzątanie wokół szkoły przez miesiąc, dyżur przy toaletach, czy tego typu rzeczy. 
-A może tylko małe upomnienie? - zaoferowała, a on najpierw zaśmiał się, a potem od razu spoważniał.
-Wypracowanie. Pięć stron. Na jutro. - warknął i odszedł do biurka. Włączył film i znów zabrał się za swoją robotę, przerywając tylko na chwilę, by palcami pokazać najpierw swoje, a potem oczy Lucy, dając do zrozumienia, że ciągle ją obserwuje.
Lucy uśmiechnęła się do niego niewinnie, a w duchu klęła na siebie, na Ann, która postanowiła nie dać jej w nocy spać i na pana Browna, który chyba nie mógł żyć, bez męczenia biednych uczniów, takich jak ona. Wbiła wzrok w ekran, ale jej myśli nie zajmowały sceny z filmu. Błądziła w swojej podświadomości, szukając jakiegoś tropu, który wskazałby jej o czym śniła. Skupiła się na tym z całych sił, bowiem wydawało jej się, że ten sen był bardzo ważny.
Gdzieś w głębi umysłu słyszała coś jakby niewyraźne echo, zdanie, które raz było wyraźne, a później coraz cichsze i cichsze. Próbowała je uchwycić, ale jej nie wychodziło. Umykało jej, jak woda umyka między placami. Dopiero, gdy zadzwonił dzwonek kończący lekcje, a pan Brown przypomniał jej na forum całej klasy o dodatkowym zadaniu, udało jej się złapać to zdanie, które teraz powtarzało się wyraźnie pośród jej myśli cichym i groźnym głosem.
"Nie boisz się, mała?"


* * *


-Lucy! Ej, Lucy! - dziewczyna odwróciła się, trzymając już podpięte do telefonu słuchawki i zobaczyła Ann, która pędziła w jej stronę. Za nią szło kilku znajomych z jej klasy.
-Co jest, Ann? Kończysz dzisiaj wcześniej? - zapytała Lucy, gdy dziewczyna zatrzymała się przed nią. Ann skinęła głową i wyjaśniła, że pani Smith się rozchorowała i że cała jej klasa kończy godzinę wcześniej.
-Idziemy na miasto coś zjeść. Idziesz z nami? - zapytała i Lucy już miała się zgodzić, gdy przypomniała sobie jakże cudowną chwilę, w której pan Brown zadawał jej dodatkowe zadanie.
-Nie mogę. - mruknęła niechętnie. Ann uniosła brwi. - Zasnęłam na angielskim i Brown zadał mi pracę marzeń, czyli zadanie na pięć stron o jakimś filmie.
Ann wybuchnęła śmiechem i dźgnęła Lucy placem w żebra.
-Dobrze ci tak. - powiedziała rozbawiona.
-To twoja wina! Gdybyś nie zadzwoniła do mnie w środku nocy, nie byłabym śpiąca na lekcji. - warknęła tamta, marszcząc wściekle brwi. Ann uśmiechnęła się szeroko i już miała coś powiedzieć, gdy za nimi rozległ się głos:
-Idziemy, Ann? - zapytał jakiś chłopak z jej klasy, którego Lucy nie znała. Ann kiwnęła mu głową i znów spojrzała na przyjaciółkę.
-Wpadnę potem do ciebie, ok? - Lucy kiwnęła głową, a wtedy Ann się odwróciła i po chwili ona i jej przyjaciele byli już tylko niewyraźnymi kształtami. Lucy patrzyła za nimi przez chwilę, znów przeklinając w myślach pana Browna i te jego zadania, po czym włożyła słuchawki do uszu, naciągnęła kaptur na głowę i ruszyła w stronę domu.
W domu jak zawsze nie będzie nikogo, bo mama Lucy pracowała do późna jako lekarka, a jej ojciec wyjechał do Norwegii, także do pracy. Nie miała rodzeństwa, jeśli nie liczyć Ann, która dla Lucy była niemal jak siostra. Jednak dla niej nieobecność rodziców nie była problemem. Lubiła być sama, a za to nienawidziła przebywać z rodzicami. A raczej z tatą.
Poczuła dreszcz przemykający jej po plechach, więc pokręciła szybko głową, pozbywając się go ze swoich myśli.
Sapnęła, wchodząc na jedną z ruchliwszych ulic. Mijała ludzi, wsłuchując się w tekst piosenki, która akurat rozbrzmiewała jej w uszach. Zawsze włączała muzykę jak najgłośniej, ponieważ nie lubiła słyszeć tego całego gwaru rozmów, trąbienia samochodów, zapraszających do swoich sklepów sprzedawców, płaczu dzieci. Szła z pochyloną głową i rękami w kieszeniach, wyłączona na wszystko.
Nagle ktoś mocno uderzył ją w ramię, a ona zdała sobie sprawę, że przez swoją nieuwagę na kogoś wpadła. Zaklęła w myślach i wyciągając z ucha jedną słuchawkę, mruknęła:
-Przepraszam. - lecz nikt jej nie odpowiedział. Podniosła wzrok i ze zdziwieniem stwierdziła, że nikt się nie zatrzymał, nikt na nią nie patrzył, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Rozejrzała się, myśląc, że może jej się wydawało, gdy wśród tłumu zobaczyła oddalającą się, ciemną postać. Zamarła, ale postać zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Lucy stała pośród tłumu, całkowicie zdezorientowana, nie widząc, co się właściwie stało. Odwróciła się i ile sił w nogach pognała do domu. Musiało jej się wydawać. To niemożliwe. Nie widziała go od tego spotkania w kawiarni. Był tylko wspomnieniem, które za wszelką cenę chciała wyrzucić ze swoich myśli. Bowiem wtedy, w kawiarni zachowywał się dziwnie, a wszystko w niej krzyczało, że z nim jest coś nie tak. A na dodatek Ann twierdziła, że nikt podobny do opisu Lucy nie był wtedy w kawiarni.
Dobiegła do domu, otworzyła drzwi i wpadła do środka. Rzuciła plecak pod schody, po czym skierowała się do kuchni. Zaczęła chodzić tam i z powrotem nie wiedząc dlaczego tak panikuje. Zdawało jej się? A może ten chłopak obserwował ją cały ten czas? Czego chciał? Miała tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. W zasadzie, to w ogóle nie miała odpowiedzi, stwierdziła ponuro.
Podciągnęła się i usiadła na blacie, a myśli gnały po jej głowie jak szalone. Może naprawdę zaczynała mieć halucynacje? Może tak naprawdę nikt nie wpadł na nią na ulicy? Siedziała tak, machając nogami jeszcze przez chwilę, po czym zeskoczyła na ziemię i skierowała się do swojego pokoju. Chciała wziąć się za zadanie, ale w ogóle nie miała do tego głowy. Próbowała też czytać, ale i na to nie miała ochoty. W końcu się poddała i opadła na łóżko, opierając nogi o ścianę. Leżała tak długo, myśląc o tym chłopaku. Przecież ona nawet nie wiedziała jak on wygląda, a mimo to wtedy na ulicy poczuła, że to on na nią wpadł. Nie było mowy o pomyłce. Czuła w brzuchu denerwujące mrowienie, które przypominało jej o niepokoju, który czuła wtedy w kawiarni patrząc na chłopaka, który tak wybijał się z tłumu, a jednak był niewidoczny dla wszystkich oprócz niej.
Leżała tak, aż za oknem nie zrobiło się całkiem ciemno. Wpatrzyła się bezmyślnie w sufit, gdy nagle usłyszała dźwięk wiadomości. Sięgnęła po telefon i odczytała wiadomość od Ann "Wyjdź przede mnie pod kawiarnie". Lucy westchnęła i wstała posłusznie.
Ann często wyskakiwała z takimi wiadomościami, bo nie chciało jej się iść samej. Lucy założyła kurtkę i zbiegła po schodach, lecz przed drzwiami przystanęła. Czuła się niepewnie. A co jeśli ten chłopak ją śledził i teraz wie gdzie mieszka? Co jeśli pójdzie za nią, gdy wyjdzie i napadnie ją w jakimś zaułku? Pokręciła głową, besztając się w myślach. Zaczynasz popadać w paranoje, Lucy, opanuj się. Wyszła z domu, upewniła się czy na pewno zamknęła drzwi na klucz, po czym zbiegła po trzech schodkach i ruszyła ulicą, a z jej ust wydobywały się małe obłoczki pary przy każdym nerwowym oddechu.

* * *


Westchnęła rozdrażniona i spojrzała na wyświetlacz telefonu. 20;00. Rozejrzała się po ulicy, ale Ann nie było nigdzie widać. Niech no tylko się zjawi, pomyślała Lucy, wyliczając w myślach wszystkie obraźliwe przezwiska, których użyje, gdy tylko zobaczy przyjaciółkę. Odetchnęła, a jej oddech zamienił się w obłok pary. Było wyjątkowo zimno. Spojrzała w górę, na księżyc, który wydawał się być jakiś ciemniejszy niż zwykle, jakby pochłonął go mrok.
-Gdzie ty się podziewasz, Ann? - zapytała Lucy cicho, odwracając zaniepokojony wzrok od księżyca, chuchając w zimne dłonie i kopiąc kamyk, który potoczył się kawałek, by następnie znieruchomieć. Podeszła do niego i znów kopnęła, a on potoczył się do wejścia jednego z przejść prowadzących na skróty na przystanek autobusowy. Lucy znów podeszła, wydmuchując kolejny obłok pary i już miała kopnąć, gdy przed sobą usłyszała głosy.
Znieruchomiała i podniosła wzrok.
Gdzieś dalej w ciemności coś się poruszało, a jej się zdawało, że widzi dwie sylwetki ciemniejsze niż mrok. Już miała się odwrócić i zwiać, gdy usłyszała stamtąd jęk. Stłumiony, ale dosłyszalny. Zagryzła wargę i odwróciła się, by sprawdzić czy przypadkiem Ann nie nadchodzi, lecz przyjaciółki nie było nigdzie widać. Zacisnęła dłonie w pięści, odetchnęła głęboko i cichutko ruszyła w stronę tamtych cieni, trzymając się blisko ściany kamienicy. Wszystkie nerwy miała napięte, zmysły wyczulone na każdy najdrobniejszy ruch i dźwięk.
Gdy zbliżyła się o kilka kroków zobaczyła wyraźnie dwa wysokie cienie i jeden skulony między nimi. Lucy zrobiła krok w tamtą stronę, modląc się o to, by tych dwóch się nie odwróciło. Była już tak blisko, że widziała wyraźnie dwóch wysokich chłopaków i jednego skulonego między nimi i zasłaniającego głowę rękami. Nagle zdała sobie sprawę, że jeden z tych dwóch trzyma w dłoni metalową rurę. O Jezu Chryste! Trafiła na jakąś bijatykę! Zamarła, nie ważąc się nawet odetchnąć. Po co ona tu przylazła?! Chciała uderzyć się w twarz, ale oczywiście tego nie zrobiła.
Jeden z chłopaków - ten bez rury - zamachnął się nogą i kopnął leżącego w brzuch. Tamten stęknął słabo i skulił się jeszcze bardziej. Drugi chłopak zaśmiał się cicho, a następnie wymierzył tamtemu cios rurą, a coś nieprzyjemnie chrupnęło i ten odgłos rozbrzmiał w głowie Lucy jak gong. Leżący na ziemi człowiek się nie odezwał, a Lucy zorientowała się, że już nie trzyma rąk nad głową. Leżał nieruchomo, a przez głowę dziewczyny przemknęła myśl, że oni pobili go na śmierć. Tak mocno przygryzła wargę, że poczuła w ustach miedziany smak krwi.
Chłopak z rurą szturchnął leżącego czubkiem buta, a gdy tamten się nie poruszył, powiedział coś do towarzysza. Lucy zobaczyła jak ten wzrusza ramionami obojętnie. Zaczęła się cofać siłą powstrzymując się od biegu. W co ona się wplątała? Czy właśnie była świadkiem zabójstwa? Czy mogła to powstrzymać? Czy to przez nią, przez jej strach tamten człowiek zginął? Warga jej zadrżała, a przez całe ciało przebiegł zimny dreszcz.
Oddaliła się i już miała się puścić biegiem, gdy nagle kopnęła pustą puszkę po piwie. Puszka przeleciała zaskakująco długi dystans i odbiła się od ściany, wywołując przy tym taki hałas, że Lucy podskoczyła przerażona.
Podniosła wzrok i zobaczyła dwie pary oczu, które wpatrywały się w nią uważnie. Mimo iż już się bała, teraz była przerażona, bowiem te oczy świeciły. Wyglądały jak małe światełka w ciemności, jak oczy drapieżników, czających się w mroku by dopaść nieświadomą niczego ofiarę. Jedne były przerażająco niebieskie, a drugie... czerwone. Nagle chwycił ją tak mocny ból głowy, że krzyknęła cicho. Złapała się za włosy, a obrazy przelatywały jej przez głowę jak szalone. Otworzyła szeroko oczy, wpatrzona w niebo nad sobą, księżyc, który wydawał się być wielkim okiem, które patrzyło na nią szyderczo i gwiazdy mrugające złowieszczo.
Czerń. Ona sama pośród tej czerni. Martwe ptaki. Huk krzesła upadającego na podłogę. Czerwone oczy wpatrzone w nią z rozbawieniem. Szalony uśmiech. Ręka sięgająca po nią. Po Lucy.
"Nie boisz się, mała?"
Zachwiała się i tracąc równowagę, upadła na ziemię. Ból ustąpił, tak szybko jak się pojawił. Lucy oddychała płytko, wodząc naokoło rozbieganym wzrokiem. Co to było? Jakiś atak? Przez chwilę leżała oszołomiona na ziemi, a potem przypomniała sobie, gdzie się znajduje i co przed chwilą widziała. Podniosła głowę i zobaczyła przed sobą dwie pary stóp. Pisnęła przerażona i zaczęła się cofać do tyłu, a nad nią rozległ się śmiech. Podniosła wzrok i zobaczyła te oczy, wpatrzone w nią z uwagą i rozbawieniem.
-Nie, nie, nie. Proszę, nie. - szeptała , kręcąc głową, jakby oni byli tylko wytworem jej wyobraźni, a ona mogła ich w każdej chwili przepędzić.
Chłopak bez rury, z niebieskimi oczami podszedł do niej i chwyciwszy za włosy, pociągnął ją do góry. Krzyknęła, czując ogromny ból. Złapała go za rękę i próbowała się uwolnić od uścisku, ale na daremno. Jego ręce były jak imadła.
-Kim jesteś? - zapytał głosem cichym i groźnym, który rozbrzmiał jej w głowie echem.
-Puść mnie, proszę! - załkała, a łzy spływały jej po policzkach po części z przerażenia, po części z bólu. Chłopak zamachnął się i uderzył ją w twarz. Poczuła piekący ból na policzku. Krzyknęła, modląc się, by ktoś ją uratował, by ktoś usłyszał jej krzyk. Ann, gdzie jesteś?!
-Zadałem ci pytanie. - powiedział tym cichym głosem. Zaszlochała, a on kopnął ją w brzuch. Stęknęła, po czym zaniosła się kaszlem. Przycisnęła dłoń do ust, a gdy ją odsunęła, zobaczyła na palcach krew. W głowie jej się zakręciło.
-Nieładnie jest wtykać nos w nie swoje sprawy. - powiedział tamten, znów ją kopiąc, tym razem w bok. Wygięła się i splunęła krwią. Znów zakręciło jej się w głowie, a przed oczami zatańczyły jej mroczki. To koniec, pomyślała na wpół przytomna.
-Zostawiłbyś coś dla mnie, co? Nie cieszy mnie samo patrzenie. - mruknął ktoś za plecami jej kata. Tamten przewrócił oczami, co wydało się Lucy bardzo ludzkie. Lecz ktoś taki jak on nie mógł być człowiekiem. To potwór.
-Jak chcesz, to dołącz. Nikt cię przecież nie trzyma. - odwarknął niebieskooki. Za jego plecami rozległ się śmiech, a potem Lucy zobaczyła, jak ten drugi, chłopak z rurą, wyłania się zza pleców niebieskookiego. Rura spoczywała na jego ramieniu, jak kij bejsbolowy, a czerwone oczy świeciły w ciemności jak dwa płomienie.
Lucy dopiero teraz mu się przyjrzała, przymykając powieki, które stały się strasznie ciężkie. Lecz gdy chłopak na nią spojrzał, jej oczy otworzyły się szeroko. Wysoki. Czarne włosy, opadające na czoło i oczy. Czerwone oczy z jej snu. I ten uśmiech. Szaleńczy. Groźny. Ten sam, który widziała w kawiarni.
To był on.
Gdy spojrzał na nią, w jego oczach zabłysło zaskoczenie. Lecz szybko ustąpiło miejsca dzikiej radości. Uśmiechnął się szeroko, a jego zęby przywodziły na myśl kły jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Lucy zamarła, a jej warga zaczęła drżeć.
Chłopak uśmiechnął się jak obłąkany.
-To ty. - powiedział, a jego oczy zabłysły w ciemności morderczym blaskiem.
Lucy krzyknęła, wciąż łudząc się, że ktoś ją usłyszy.

niedziela, 14 grudnia 2014

Prolog

Dziewczyna biegła przez zatłoczoną ulicę rozpychając się łokciami i raz po raz przepraszając mijanych przechodniów. W biegu spojrzała na wyświetlacz telefonu i jęknęła w duchu widząc jak bardzo jest spóźniona. Oczywiście zaspała. Jakże by inaczej. Ann mnie zabije, pomyślała mijając piekarnię z której do jej nozdrzy doleciał cudowny zapach świeżego pieczywa, przypominając jej, że nie zdążyła zjeść śniadania. Zaburczało jej w brzuchu.
Minęła kwiaciarnie, myśląc o tym, co mogło się jej dzisiaj śnić. Nigdy nie pamiętała. Wiedziała, że śniła, choć gdy się budziła, wspomnienie snu gdzieś znikało i pozostawiało pustkę. Czasami zostawało jakieś mgliste wspomnienie, ale i to rzadko. 
Westchnęła w duchu, po czym weszła w ostatni zakręt i jej oczom ukazała się znajoma kawiarnia. Zwolniła kilka metrów przed wejściem i obejrzała się w stojącym na krawężniku aucie. Niemal krzyknęła z przerażenia. Jej włosy były rozczochrane i skołtunione, jakby dopiero co wstała z łóżka. Tusz do rzęs się rozmazał, przez co wyglądała jakby ktoś podbił jej oko. Do tego była blada jak trup, tylko policzki były nienaturalnie czerwone jak przy gorączce. 
-Pięknie. Po prostu pięknie. - mruknęła rozdrażniona.
Przygładziła włosy i palcem jako tako zmyła rozmazany tusz, po czym odetchnęła i licząc do trzech, weszła do kawiarni modląc się, by Ann jeszcze nie było. Ale oczywiście była. Siedziała w stoliku, który zajmowały od kilku lat, a jej twarz wyglądała jak chmura gradowa. A gdy dostrzegła stojącą w drzwiach przyjaciółkę, rozzłościła się jeszcze bardziej. 
-Jak miło, że uraczyłaś mnie swoją obecnością, Lucy. Po czterdziestu minutach czekania. - warknęła, gdy tylko dziewczyna podeszła do stolika ze skruszoną miną. Opadła na krzesło, po czym spojrzała na Ann przepraszająco. 
-Przepraszam. Zaspałam. - wymamrotała, a Ann, która ciągle miała chmurny grymas na twarzy, widząc jej przepraszającą minę nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu. Zaśmiała się.
-No dobra, nie patrz już tak na mnie. - rzuciła z westchnieniem. Lucy uśmiechnęła się i rozejrzała po jak zwykle zatłoczonej kawiarni, do której przychodziła z Ann od kiedy były małe. Jako, że kawiarnia należała do przyjaciela mamy Ann, dziewczyny mogły przesiadywać tu ile tylko chciały i brać darmową kawę lub herbatę. 
Ann pomachała do kogoś ręką, a Lucy niemal mogła zobaczyć odmachującą jej rękę Luke'a. Luke był synem właściciela i kelnerem, więc już po chwili stanął obok Lucy i uśmiechnął się, trzymając notes w ręce. 
-Cześć, dziewczyny. Co podać? - zapytał, nawijając włosy Ann na długopis, który trzymał w ręce. Dziewczyna nic sobie z tego nie robiąc, spojrzała na Lucy pytająco
-Herbatę. - odparła tamta.
-Dwie herbaty. I ciasto czekoladowe. - dodała, a Lucy spojrzała na nią krytycznie. 
-Nie miałaś przypadkiem zacząć się odchudzać? - zagadnęła, bo rzeczywiście Ann ostatnio oświadczyła, że nie tknie niczego słodkiego, by dbać o linię. 
Dziewczyna westchnęła.
-Próbowałam, naprawdę, ale wczoraj mama zrobiła babeczki i wiesz jak to jest. Nie możesz ich nie zjeść. Po prostu nie możesz. Więc postanowiłam, że oleje dietę i będę się rozkoszować życiem. - odparła. Lucy prychnęła. 
-Taa, tylko żebyś nie narzekała, gdy pójdzie ci w uda. - mruknęła, a Ann wywróciła oczami. Potem Luke powiedział coś o jej piersiach, a Ann zgromiła go wzrokiem. 
Lecz Lucy już nie słuchała. Patrzyła na miejsca przy kontuarze, które w połowie były pozajmowane przez stałych klientów, których rozpoznawała bez trudu i o każdym mogła powiedzieć jakąś historię, sączących - mimo wczesnej pory - piwo z wielkich szklanych kufli. Było też tam kilku biznesmenów w garniturach, jedzących pośpiesznie śniadanie i  co chwilę zerkających na zegarki, jakby całe ich życie bez przerwy pędziło do przodu i nie było w nim czasu nawet na posiłek. Za kontuarem stał tata Luke'a i właściciel - Kenny - który zaśmiewał się z czegoś co opowiedział mu jeden z klientów, równocześnie przecierając mokre szklanki ścierką i ustawiając je pod ladą.
Lecz wzrok Lucy przykuła pewna postać, siedząca przy barze idealnie na środku. Był to raczej nastolatek, jednak nie była pewna, bo po pierwsze siedział do niej tyłem, a po drugie, na głowę miał nasunięty kaptur. Siedział pochylony nad szklanką i powoli sączył z niej jakiś trunek. Był cały ubrany na czarno. Buty czarne, spodnie przylegające i czarne, kurtka z kapturem też czarne. 
Zaskakujące było to, że ludzie zdawali się go nie zauważać. W pewnym momencie jakiś gość pochylił się, by powiedzieć coś Kenny'emu  tak, że sięgał tuż ponad ramieniem chłopaka w kapturze. Jakby go tam nie było. Ale to niemożliwe. Przecież siedział tam spokojny i niewzruszony. 
Chłopak przechylił szklankę z trunkiem, opróżniając ją w całości jednym haustem, po czym wstał. Włożył ręce do kieszeni kurtki i ruszył do drzwi. Lucy śledziła go wzrokiem, podczas gdy inni ludzie mijali go, nawet nie zaszczycając spojrzeniem.
Nagle chłopak zatrzymał się, tuż przed drzwiami i zastygł w bezruchu. Lucy patrzyła na niego uważnie, jakby mógł zaraz zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu. Chłopak stał tak przez kilka sekund? minut? godzin? po czym nieoczekiwanie obrócił się w stronę Lucy, a jej wydawało się, że patrzy prosto na nią. I choć nie widziała jego oczu, bo wciąż skrywały się pod kapturem, zobaczyła szeroki uśmiech, który pojawił się na jego twarzy. Czas jakby zwolnił, o ile całkowicie się nie zatrzymał. Uśmiech w żadnym wypadku nie był przyjacielski. Ani miły. Bardziej przypominał cichą groźbę, coś złego i niebezpiecznego, lecz mimo strachu, który sparaliżował Lucy, nie odwróciła wzroku od tego szaleńczego uśmiechu. 
Mrugnęła i chłopaka już nie było. 
Rozejrzała się zdezorientowana i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że Ann coś do niej mówi i to któryś raz z kolei. Luke gdzieś zniknął, a życie rozgrywające się obok niej znów ruszyło normalnym tempem. 
-Słuchasz ty mnie w ogóle? - warknęła Ann, ale Lucy nie odpowiedziała. 
Wstała natomiast i pędem ruszyła do wyjścia. Wypadła na zewnątrz, a zimne powietrze uderzyło ją w twarz. Zaczęła rozglądać się gorączkowo, lecz chłopaka nie było nigdzie widać. Było tak, jak wcześniej myślała. Po prostu zniknął. Rozpłynął się w powietrzu. Może miała halucynacje? A może po prostu zwariowała? 
Pokręciła głową i weszła z powrotem do kawiarni. 


* * *


Był wieczór. Niebo było ciemne i groźne, a gwiazdy skryły się za chmurami zwiastującymi deszcz. Wokoło było cicho, tylko czasami przejechało jakieś auto, czasami dało się słyszeć czyjś głos, czasem śmiech. 
Chłopak kucający na dachu kamienicy patrzył w oświetlone okno znajdujące się trochę pod nim, w sąsiednim budynku. Nad biurkiem pochylała się ta dziewczyna, którą dzisiaj widział w kawiarni i pisała coś w zeszycie, co chwilę wkładając długopis do buzi i w wyrazie skupienia gryząc jego koniec. 
Chłopak uśmiechnął się szeroko, niemal szaleńczo na wspomnienie wyrazu jej twarzy, gdy się do niej odwrócił wtedy, w kawiarni. Była przestraszona. A nic nie działało na niego tak, jak ludzki strach. 
-Znów włóczysz się po mieście? - chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej, nie odwracając się. Kiwnął się w przód i w tył, kucając tuż nad krawędzią. Pod nim rozciągała się ciemność. Coś wewnątrz niego kazało mu skoczyć, rzucić się w dół, jakby całe jego ciało pragnęło poczuć ból towarzyszący roztrzaskiwaniu się o ziemię. 
-Nie mam nic lepszego do roboty. - odparł, a stojący za nim chłopak prychnął. 
Przez chwilę trwali w ciszy, a wiatr targał ich włosami. Chłopak uśmiechał się sam do siebie, wyczuwając wrogą energię pochodzącą od jego "znajomego".
-Chcesz czegoś? - zagadnął, a chłopak stojący za nim drgnął, jakby wyrwany z rozmyślań. Odezwał się bardzo niechętnie. 
-Muszę załatwić coś z pewnymi facetami, a sam chyba będę miał problem. - warknął, a ciemnowłosy znów się uśmiechnął, patrząc jak dziewczyna zamyka zeszyt i opiera się na oparciu krzesła z wyraźną ulgą. 
-Czyli chcesz prosić mnie o pomoc? - zapytał i niemal słyszał za sobą zgrzytanie zębów. 
-Na to wygląda. - syknął jego towarzysz. Chłopak podniósł się, a wiatr podwiał mu koszulkę, lecz ten nie poczuł zimna. Odwrócił się do stojącego za nim chłopaka i przekrzywił głowę, patrząc na jego twarz. Od kącika oka do ust ciągnęła się świeża, krwistoczerwona szrama, z której ciągle płynął szkarłatny płyn. 
Dotknął swojego policzka. 
-Chyba coś tu masz. - zauważył, a w oczach stojącego przed nim chłopaka pojawił się morderczy błysk. Odwrócił się bez słowa i ruszył w stronę rusztowania, po którym zapewne tu wszedł. Ciemnowłosy odwrócił się jeszcze i spojrzał na dziewczynę, która teraz siedziała na łóżku z książką na kolanach, po czym uśmiechnął się i podążył za swoim towarzyszem. 
Zdziwił się, gdy poczuł na sobie jej spojrzenie w kawiarni, bo prawie nigdy się to nie zdarzało. Lecz już po chwili ogarnęła go wielka radość. To była niesamowita okazja do zabawienia się.
Lecz to będzie musiało poczekać. Teraz ma za dużo roboty. Ale spokojnie, był cierpliwy. W końcu miał w rękach cały czas świata.
-Rusz dupę, bo ci ją skopie! - usłyszał krzyk swojego towarzysza. Uśmiechnął się szeroko, wymazując z myśli twarz dziewczyny i zastępując go nowym. Miał pracę i musiał się skupić. Dziś znów umaże sobie ręce krwią.